Money.pl: Najpierw Zbigniew Chlebowski i wicepremier Pawlak mówią o obniżce akcyzy, która ma powstrzyma rosnące ceny paliw, premier Tusk zapowiada w tej sprawie rozmowy z ministrem finansów i wicepremierem Pawlakiem, a w między czasie Jacek Rostowski mówi, że nie ma na to pieniędzy. Budżet znacząco by ucierpiał?
*Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, były wiceminister finansów w rządzie PO-PSL: *Minister Rostowski ma racje mówiąc, że w obecnej sytuacji nie ma takiego powodu, by w tej chwili znacząco obniżać akcyzę.
W Polsce wzrost gospodarczy jest całkiem dobry, inflacja jest umiarkowanie wysoka, więc można myśleć o zmniejszeniu akcyzy na wypadek innych okoliczności - gdyby miała miejsce dalsza, znacząca podwyżka cen ropy, która przełożyłaby się na dalsze, znaczące wzrosty cen paliw w Polsce. Z takimi skutkami, że mielibyśmy wyższą inflację, czy wyraźne zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego.
Taka możliwość istnieje i dobrze byłoby, żeby rzeczywiście rząd zapowiedział, że jeżeli dojdziemy do znacznie wyższych poziomów cen to na pewien okres czasu, być może na dłuższy, obniżymy akcyzę.
Jeżeli trzeba będzie uzupełnić dochody budżetowe to wtedy należałoby podwyższyć akcyzę, na inne produkty, czy dokonać innych posunięć podatkowych, żeby złagodzić silny impuls inflacyjny. Tak, żeby zminimalizować koszty dla gospodarki, które tak czy inaczej miałyby miejsce.
Money.pl: Czyli domaganie się obniżki akcyzy w tej chwili jest przedwczesne? Czy nie byłby to taki strzał w kolano gdyby teraz obniżono akcyzę i później nadszedłby ten kryzys?
*S.G.: *Oczywiście. To nie jest jeszcze właściwy moment do jakiegoś mocnego działania przy użyciu takiego mocnego instrumentu. W tej chwili cena baryłki ropy jest mniej więcej na takim, realnym poziomie, jak w roku 1979, kiedy OPEC podniósł znacząco ceny ropy. Wtedy doszło do strat w gospodarce światowej, ale to dlatego, że używano wtedy znacznie więcej energii. Przy obecnym zużyciu energii, około połowę tego, co wtedy, podobne skutki dla gospodarki miałaby cena za baryłkę w granicach 250 dolarów.
Do tego poziomu jeszcze nam daleko, ale nie można wykluczyć, że będziemy się do niego zbliżać i dlatego nie dziwię się prezydentowi Francji, czy premierowi Wielkiej Brytanii, że zaczynają myśleć jak temu przeciwdziałać. W Polsce też powinniśmy o tym myśleć.
Tyle tylko, że jedynym narzędziem jakim dysponujemy jest ta akcyza, która miałaby niedobre skutki budżetowe, ale wtedy chodziłoby raczej o tę minimalizację kosztów szoku cenowego, o niedopuszczenie do niedobrych skutków dla budżetu wynikających z pogorszenia aktywności gospodarczej.