Wojsko na ulicach Szczecina, kolejki przed piekarniami i sklepami spożywczymi, zamknięte banki i ograniczone przeładunki w porcie. Sceny, które we wtorek dzięki telewizji mogła zobaczyć cała Polska, trzydziestoparolatkom i starszym musiały przypomnieć stan wojenny.
A wszystko z powodu obfitych opadów lepkiego śniegu w nocy poniedziałku na wtorek. Pod ciężarem mokrego śniegu złamały się drzewa, które upadając zerwały cztery linie wysokiego i najwyższego napięcia. Awaria pozbawiła lewobrzeżną część stolicy Pomorza Zachodniego i okoliczne gminy energii energetycznej na kilkadziesiąt godzin.
W środę po południu - jak wynika z komunikatu wojewody zachodniopomorskiego - jeszcze ok. 200 miejscowości w regionie szczecińskim nadal nie miało prądu elektrycznego. Według byłego prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych Krzysztofa Żmijewskiego, katastrofie można było zapobiec poprzez przecinki czyli poszerzenie pasa wolnego od drzew w rejonie linii o strategicznym znaczeniu. Pomogłyby też budowa wysokich linii bez przecinek lub inwestycje w instalacje podziemne.
Inwestycje, które musiałaby sfinansować należąca w 100 proc. do Skarbu Państwa spółka PSE-Operator, byłyby zapewne bardzo kosztowne, ale po tym, co się stało w Szczecinie, nie ulega wątpliwości, że są one konieczne. Dobrze, że do awarii doszło w warunkach pokoju, a nie wojny lub ataku terrorystycznego. Nic bowiem tak dobrze nie służy udoskonaleniu systemu reagowania antykryzysowego jak stawianie czoła realnym problemom. Żadne, nawet najlepiej przygotowane ćwiczenia, tak bezlitośnie nie obnażą słabości instytucji państwowych i samorządowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obywateli i ich mienia.
Autor jest dziennikarzem i od wielu lat specjalizuje się w tematyce bezpieczeństwa narodowego.