Czy po jesiennej zmianie rządu wysocy rangą oficerowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nadal będą wykorzystywać firmy mafii paliwowej do niejasnych przedsięwzięć operacyjnych (kontakty byłego wiceszefa ABW, gen. Pawła Pruszyńskiego i ppłk. Marka Wróblewskiego, wicedyrektora Departamentu Przeciwdziałania Korupcji, Terroryzmowi i Przestępczości Zorganizowanej ABW z mafijnymi baronami ze spółki Konsorcjum Victoria bada krakowska Prokuratura Apelacyjna)? Czy każdy szef bydgoskiej delegatury ABW, której podlega terytorialnie Płock, będzie współdecydował o obsadzie ważnych stanowisk w PKN Orlen (kierujący do niedawna tą jednostką płk Piotr Lenart zachowywał się – jak wynika z ustaleń komisji śledczej ds. Orlenu – niczym główny specjalista od polityki kadrowej w płockim koncernie)?
Czy ABW łamiąc prawo i wywierając niedozwolone naciski na prokuraturę będzie pomagało nowej władzy usunąć trzymających się kurczowo stołków szefów spółek z udziałem Skarbu Państwa, powołanych za czasów SLD i oskarżanych o dokonanie we wcześniejszym okresie finansowych nadużyć (przyczyną powołania wspomnianej komisji śledczej były przecież kontrowersje wokół udziału służb specjalnych w odwołaniu na początku 2002 r. prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego, podejrzewanego o ujawnienie poufnej informacji w okresie, gdy był jeszcze szefem NFI im. Eugeniusza Kwiatkowskiego).
Czy oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych nadal będą przeistaczać się w baronów mafii paliwowej jak stało się to z założycielem wrocławskiej firmy Wrostar, wcześniej służącym w kontrwywiadzie WSI? Czy wysocy rangą funkcjonariusze Agencji Wywiadu jesienią br. zlustrują „na dziko” kandydata na ministra finansów czy kolejnego premiera jak zrobiono to za rządów SLD parokrotnie z Markiem Belką?
Odpowiedź na tę serię pytań powinna być oczywiście negatywna. Jednak dopóty nie będziemy mieli pewności, że w tej dziedzinie nastąpi wyraźna poprawa, dopóki nie dowiemy się, co planują zrobić ze służbami specjalnymi po wyborach ich faworyci czyli PiS i Platforma Obywatelska. Tymczasem chociaż do wyborów pozostał zaledwie miesiąc partie prowadzące w sondażach opinii publicznej nie mówią prawie nic na temat planowanych zmian w służbach specjalnych. Jest to niezgodne z dotychczasową tradycją polską; zarówno podczas kampanii wyborczej w 1997 r. jak i cztery lata później najważniejsze ugrupowania poświęcały dużo miejsca w swoich wystąpieniach publicznych przygotowaniom do reformy służb specjalnych.
Czy brak tego dyżurnego – jak mogłoby się zdawać – tematu ostatnich kilku kampanii wyborczych oznacza, że specsłużb nie czekają żadne zmiany? Trudno o bardziej mylny wniosek. Względna cisza wokół tych instytucji wynika z nałożenia się na siebie wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Szczególnie te ostatnie, a w szczególności widoczne od kilku miesięcy przetasowania w czołówce peletonu zmierzającego do Pałacu Prezydenckiego, pochłaniają większość uwagi całej klasy politycznej i zainteresowanej życiem publicznym części opinii społecznej. Tę sytuację mógłby zmienić wybuch poważnej afery, w którą zamieszane byłyby służby tajne, obojętne wojskowe czy cywilne. Takiego zainteresowania nie wywołało kontrowersyjne zachowanie ABW wobec byłej współpracownicy Włodzimierza Cimoszewicza, Anny Jaruckiej (przeszukanie mieszkania bez nakazu prokuratora, dwumiesięczna zwłoka w przesłuchaniu dziennikarzy „Metra”, mających ponoć związek z rzekomym wyniesieniem przez urzędniczkę MSW tajnych depesz dyplomatycznych).
Nie czekając wszak na wybuch skandalu warto byłoby już teraz zapytać dwóch czołowych ekspertów opozycji od służb specjalnych – Zbigniewa Wassermanna (PiS) i Konstantego Miodowicza (PO), co zamierzają z tym fantem uczynić. Zwłaszcza, że tak jeden jak i drugi mają po wyborach odegrać czołową rolą w przebudowie tych służb. Muszą więc mieć gotowe scenariusze w zanadrzu. Dotąd jednak nie ujawnili ich.
Nie wiadomo więc, jakie mają plany wobec ABW, AW i WSI? Czy są opracowane projekty zmian kadrowych, organizacyjnych i prawnych, które zagwarantują, że wymienione trzy instytucje i ich kierownictwo skupią się wreszcie na realizacji celów ustawowych, związanych z zapewnieniem szeroko rozumianego bezpieczeństwa państwa zamiast – jak to bywało zwłaszcza w ostatnich latach – na ochronie prywatnych interesów wpływowych grup biznesowo-politycznych?
Czy aktualny jest plan likwidacji WSI, tylekroć podnoszony publicznie przez liderów obu partii? Jeśli tak, to jak zostanie ona przeprowadzona i jaki będzie los potrzebnego naszym siłom zbrojnym i przemysłowi obronnemu wojskowego kontrwywiadu i wywiadu? Pytania te i szereg innych podobnych wydają się szczególnie aktualne w 25. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych na Wybrzeżu, które zapoczątkowały żmudny i powolny, bo trwający już ćwierć wieku, demontaż specyficznej, sowieckiej odmiany państwa policyjnego. Państwa, w którym służby specjalne, były bijącym - w dosłownym znaczeniu tego słowa - sercem Partii. Partii nieboszczki już wprawdzie nie ma od 15 lat, ale u niektórych przedstawicieli służb specjalnych III RP nie ukształtował się jeszcze w dostatecznym stopniu odruch identyfikacji z nowym, demokratycznym państwem zamiast z jego konkretnymi przedstawicielami o określonej afiliacji politycznej.
Trwanie takiego przejściowego modelu w instytucjach, których funkcjonowanie opiera się na tajemnicy państwowej i licznych śluzach dostępu do niej, sprzyja powstaniu na zasadzie skutków ubocznych innych patologii. Chodzi np. o wykorzystywanie do prywatnych celów grup przestępczych pod pretekstem prowadzenia działań operacyjnych. Opisane na wstępie przypadki przenikania się świata służb z mafią paliwową stanowią wręcz podręcznikową ilustrację tego zjawiska. Osoby, które znają służby specjalne od wewnątrz, wiedzą, że systematycznie balansując na krawędzi prawa, przekraczanie jego granic mają one wpisane niejako w naturę. Okiełznać tę skłonność będą umieli jedynie ci politycy, którzy wyznaczą służbom specjalnym odpowiednie zadania, by następnie rozliczyć ich kierownictwo z realizacji tych celów. W przeciwnym wypadku w gospodarce nadal będą się działy rozmaite cuda, a liderami biznesu w Polsce ciągle będą ci, na których „nie ma mocnych”. Jeżeli tak ma być nadal, to może lepiej w ramach outsourcingu zlecić od razu
zadania polskich służb specjalnych obcym potęgom (USA, Wielkiej Brytanii, Niemcom, Francji, Izraelowi itd.), które zajmą się tym z pewnością profesjonalnie pozwalając nam zaoszczędzić wysokie koszty utrzymywania niewydolnego i służącego realizacji prywatnych celów aparatu urzędniczego.
Rozwiązanie takie ma niestety jedną wadę: oznacza rezygnację z suwerenności. A przecież nie chodzi o to, żeby z III RP, na którą wszyscy sobaczą, powrócić do realiów z epoki PRL
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"