Kik: Wybory 30 paździenika są tylko w interesie PiS-u

*Prof. Kazimierz Kik, politolog: *Mam nadzieję, że politycy ustalając termin wyborów będą kierować się tym, co jest najkorzystniejsze dla Polski i naszej demokracji. A w tym kontekście najlepsza data to 23 października.

Bo ta data zapewni najwyższą frekwencję podczas wyborów. Tydzień później większość ludzi będzie zainteresowana przede wszystkim wyjazdami na Wszystkich Świętych, a nie głosowaniem. Wybór tej daty byłby wobec nich wręcz złośliwy.

To dla mnie dość oczywiste. W tym przypadku PiS kieruje się interesami partyjnymi, bo im niższa frekwencja, tym wyższy ich wynik wyborczy. Elektorat tej partii to w dużej mierze mieszkańcy małych miejscowości i wsi, ludzie którzy są mało mobilni. A skoro nie wyjeżdżają, to w niedzielę po mszy pójdą zagłosować i zapewnią PiS-owi wynik na poziomie 25-30 procent.

Podkreślając, że dzięki temu będzie więcej czasu na kampanię wyborczą i same przygotowania, mimo tego, że ta data nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia.

Ależ nie tylko tej partii. Wcześniejszy termin wyborów ma niebagatelne znaczenie również dla innych sił politycznych w polskim parlamencie. Na wyższy wynik 23 października może również liczyć SLD czy PSL.

Jak najbardziej. Jestem przekonany, że to zmobilizowałoby więcej ludzi, by poszli do urn i tym samym frekwencja byłaby wyższa. To bardzo ważne, bo dzięki temu wybrana władza będzie bardziej reprezentatywna i tym samym bardziej wiarygodna.

Przeciętnie frekwencja wynosi 47-50 procent. Jeżeli wybory potrwają dwa dni, to mamy szansę na przekroczenie nawet 60 procent. Jest więc o co walczyć, bo taki wynik będzie bardzo dobry dla demokracji.

Więcej ludzi pójdzie do urn. A tego nie da się przeliczyć na pieniądze. Nie twierdzę, że za każdym razem wybory powinny trwać dwa dni, ale jeden raz z pewnością będzie czynnikiem, który zachęci niezdecydowanych do głosowania również w przyszłości.

Proszę zwrócić uwagę, że w krajach zachodnich mówimy o innych standardach demokracji. Więcej ludzi chce uczestniczyć w życiu politycznym. U nas w porównaniu do Francji czy Niemiec panuje mentalny impas, który trzeba przełamać. A dwudniowe wybory nie są złym sposobem, by to zrobić.