Wyłącznie do tego pytania sprowadza się istota spekulacji na temat wzrostu cen gazu. Zasadnicza kwestia wyższych taryf jest bowiem definitywnie przesądzona. Czeka nas długa, praktycznie niekończąca się passa systematycznych podwyżek tego surowca energetycznego.
Osoby ogrzewające domy gazem, muszą się liczyć z tym, że każda kolejna zima będzie ich więcej kosztować. Podobnie zresztą jak korzystających z oleju opałowego, ogrzewania elektrycznego, a nawet węglowego.
Spokojni nie mogą być także kierowcy, którzy od drożejącej benzyny uciekli inwestując w instalacje gazowe. LPG także nie oprze się podwyżkom. Z pewnością pozostanie tańszy od benzyny, ale skalę podwyżek może wywindować jeszcze polski fiskus, który po upowszechnieniu się gazu, jako alternatywy do benzyny, ma co raz większy apetyt i nie przestanie podnosić akcyzy na LPG.
W polskich realiach nie ma ucieczki przed rosnącymi cenami. Skazani jesteśmy na nieodnawialne źródła energii, które drożeją i będą drożeć. Konsument nie ma wyboru, gdyż nawet próba zmiany nośnika na przykład na zasilanie prądem, może okazać się ślepą uliczką. Elektrowni atomowych w Polsce nie ma, więc jakiekolwiek źródło energii konsument wybierze i tak będzie skazany na podwyżki.
Obejmie ona zresztą wszystkie nieodnawialne źródła energii. W przypadku gazu ziemnego - ściślej niż węgiel powiązanego cenowo w transakcjach międzynarodowych z kursem ropy naftowej _ Złagodzenie skutków wzrostów cen gazu ziemnego wymagałoby urynkowienia sektora, tymczasem nikt nie kwapi się nawet do dokończenia już rozpoczętych procesów prywatyzacyjnych _ - można już dziś wyzbyć się złudzeń, co do łagodnego przebiegu tego procesu. Co smutniejsze, wcale nie musi do tego dojść. Odpowiedzialność za uciążliwe podwyżki nie do końca będzie bowiem spoczywać na światowych trendach handlu tym surowcem, choć właśnie one zostaną nią obciążone.
Aby przybliżyć problem, warto wrócić do ubiegło tygodniowej wypowiedzi ministra rozwoju gospodarczego i handlu Giermana Griefa (oczywiście Federacji Rosyjskiej, a nie jak można było to wyczytać w polskich przekazach medialnych - Rosji, bo to odnosi się do Republiki Rosyjskiej).
Diabeł tkwi właśnie w szczegółach. Owe uogólnienia, brak dbałości o detale, pogoń za sensacją, przyniosły w rezultacie zgoła nieprawdopodobną wiadomość kryjącą się po PAP-owskim doniesieniu pod krzykliwymi nagłówkami o możliwym w najbliższych latach deficycie gazu u największego na świecie producenta tego surowca.
Minister Grief, przedkładając poprawkę do prowizorium budżetowego, domagał się korekty zakontraktowanego na rynek wewnętrzny gazu. Straszył groźbą braku zbilansowania dostaw dla rodzimych odbiorców przy zachowaniu odnotowanego w lipcu bieżącego roku 7,5 proc. tempa rozwoju gospodarki w latach 2007-2009. Niedobór między planowanym wzrostem wydobycia a konsumpcji miałby wynieść około 7 mld metrów sześciennych, co odpowiada 1,2 proc. produkcji Gazpromu. Znacznie większa ilość od podanej, ubocznie w stosunku do zasadniczego profilu swej produkcji, powstaje z osobna w Łukoilu i Rosnefti.
Słowa ministra Griefa miały kilka przesłań. Miedzy innymi były zakamuflowaną groźbą pod adresem Turkmenbaszy, w myśl której mają dosyć własnego surowca i jeśli dalej "potomek Aleksandra Wielkiego" a zarazem "pierwszy olimpijczyk Azji" będzie stroił fochy i ociągał się zZOBACZ TAKŻE:
zawarciem umowy, to swój gaz będzie przesyłał w paczkach, bo jedyna magistrala na północ należy do Gazpromu.
Cóż zresztą miał powiedzieć szef resortu odpowiedzialnego za handel, mając na uwadze obecność goszczącego w Moskwie nowego premiera Ukrainy: "mamy go za dużo, więc podniesiemy wam ceny dopiero po nowym roku, gdy nastaną prawdziwe mrozy”, czy też "sami borykamy się z trudnościami, stąd gdy nastaną po nowym roku mrozy, należy liczyć się z podwyższonymi cenami”. Kontekst wypowiedzi ministra Griefa jest zupełnie niezrozumiały bez przytoczenia okoliczności, w jakich padł. W dużej mierze dotyczył też wewnętrznych regulacji na federacyjnym rynku, cichej próby sił między komercyjnymi zapędami Gazpromu do mnożenia zysków a rządem pragnącym, aby te generowane były poza granicami kraju.
ZOBACZ TAKŻE:
Tymczasem koncern wcale nie pali się do zwiększania dostaw na Zachód, jeśli nie idzie to w parze ze zgodą na wejście na najbardziej lukratywny rynek sprzedaży detalicznej. Nie ma żadnych perspektyw, aby uzyskał taką swobodę w Polsce, tu niepodzielnie bowiem dzieli i rządzi nasz lokalny monopolista PGNiG importujący rocznie 10 mld metrów sześciennych i dostarczający lokalnym sieciom dystrybucyjnym z narzutem tylko z nazwy mogącym uchodzić za hurtowy.
Zgodnie z prawdą to, kiedy i jak wysokie będą podwyżki cen, zależy wyłącznie od rządu, gdyż Skarb Państwa jest większościowym udziałowcem PGNiG. Skuteczne i długoterminowe złagodzenie skutków spodziewanych wzrostów cen gazu ziemnego wymagałoby urynkowienia sektora, tymczasem nikt nie kwapi się nawet do dokończenia już rozpoczętych procesów prywatyzacyjnych. Ba, grozi się nawet możliwością jego renacjonalizacji.
Autor jest wykładowcą stosunków międzynarodowych, autorem artykułów
i książek o tematyce bliskowschodniej. Naukowo zajmuje się
stosunkami politycznymi na obszarze Bliskiego Wschodu
oraz relacjami między polityką naftową a sytuacją polityczną w świecie.