Z telewizorem rzecz prosta. Można pójść do salonu i sprawdzić. Z premierem trochę trudniej. Chyba że robiło się notatki albo idąc z duchem IV RP, nosiło się dyktafon w kieszeni.
Zdumiewające jak bardzo polityków łączy wiara w narodową demencję, niezależnie od opcji, którą reprezentują. Wystarczyły trzy lata, żeby też premier Leszek Miller opuścił niebyt z przeświadczeniem, iż mało kto już pamięta w jaki sposób kończył to, co triumfalnie zaczynał.
ZOBACZ TAKŻE:
Osiecki: Powrót do przeszłościTeraz chce być znów twarzą lewicy. Gdyby mu się powiodło, strach pomyśleć jak może wyglądać odwrotna część tej formacji.
Szef PiS-u nawet tyle czasu nie potrzebował. Patrzy z bilbordu ludziom prosto w oczy, za jego plecami rozmywa się morze, a w dole przelewa się bezmiar niedopowiedzenia. No bo które zasady pan premier ma na myśli?
Jeśli te, które dominują w życiu publicznym od kilku tygodni, to lepiej, żeby nie zobowiązywały, gdyż problemy z ich ogarnięciem miałoby chyba konsylium najwybitniejszych psychiatrów, a nawet Saba Ludwika Dorna, mimo że w punkcie czwartym plenarnego posiedzenia sejmu marszałek zapewnił Wysoką Izbę, iż jest to pies bardzo inteligentny.
Może więc chodzi o zasady z okresu walki wyborczej? Przypomnijmy w ramach ograniczania niepamięci wstecznej, że Jarosław Kaczyński zapewniał wtedy, iż „w otwieraniu Samoobronie drogi do władzy w Polsce uczestniczyć nie będziemy", a także „nie poprzemy nikogo z wyrokiem sądu lub przeciwko komu toczą się sprawy sądowe, bo to jest sprzeczne z ideałami PiS".
Niedługo potem przywódca Prawa i Sprawiedliwości ogłaszał, iż Kazimierz Marcinkiewicz to premier na całą kadencję, a on sam na pewno nie stanie na czele rządu, gdy brat jest prezydentem.
Po drodze było jeszcze sporo innych zasad i obietnic. Jeśli zatem dojdzie do rozpisania wyborów, to sztab propagandowy PiS powinien sprecyzować, które aktualnie w tej partii obowiązują, żeby elektorat nie musiał główkować jakie w konsekwencji zobowiązują. Zdezorientowani wyborcy mogą bowiem w końcu wpaść na jakiś rewolucyjny pomysł.
Od paru dni krąży w sieci odezwa, w której anonimowi buntownicy przekonują, że demokracja jest sterowana już w momencie układania list i nawołują, aby podczas wyborów masowo oddawać głosy na kandydatów zajmujących 5 lub 6 miejsca, czyli zwyczajowo przeznaczonych do odstrzału.
Gdyby taki proceder się przyjął, Donald Tusk powinien być w pełni ukontentowany. Wszak już na starcie dogorywającej kadencji marzyła mu się akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Autor jest wiceprezesem Krajowego Klubu Reportażu i redaktorem naczelnym "Panoramy Opolskiej"