Płaskoń: Zew krwi polityków powinien nieco osłabnąć

Rozkład jazdy przypomina w tym przypadku sytuację w obszarze PKP: pociąg, który wyjechał ze stacji A, niekoniecznie musi dotrzeć do stacji B, zaś po drodze maszynista może odnaleźć zagubiony przed laty piąty peron w Katowicach.

Wybory dopiero jesienią, a Janusz Piechociński już snuję wizję powołania ponadpartyjnego rządu ekspertów, gdyż słusznie przewiduje, że PSL wyląduje w końcu poza sejmem. Piechociński spojrzał przy goleniu w lustro i doszedł do wniosku, że nadawałby się na premiera. Czemu by nie! W kraju, gdzie Stan Tymiński o mały włos nie został prezydentem, natomiast Andrzej Lepper był wicepremierem, wszystko może się zdarzyć.

Przebywałem ostatnio w towarzystwie mającym do polityki taki sam stosunek jak do zeszłorocznego śniegu. Jest to najzdrowsza pod względem psychiatrycznym część społeczeństwa, która omija w telewizorze kanały informacyjne, dzięki czemu żyje w błogim przeświadczeniu, że świat nie składa się z Tusków, Kaczyńskich i Macierewiczów. Rozmowa zeszła jednak na katastrofę smoleńską. Mimo że bardzo starałem się wyklarować o co w polskim folwarku toczy się bój przez ostatnie dwa tygodnie, poległem na polu gorącej debaty imieninowej.

Od biedy dało się jeszcze wyjaśnić, że posłanka Beata Kempa może być mentalną reinkarnacją byłej posłanki Renaty Beger. Przy takim założeniu nietrudno obronić tezę, że jakakolwiek krytyka poczynań prezydenta Lecha Kaczyńskiego była przemysłem nienawiści, natomiast wdeptywanie w ziemię premiera Tuska to przejaw wyjątkowego patriotyzmu. W łonie Samoobrony i PiS-u wymyślano dużo większe nonsensy.

Problem zagęścił się przy szczegółach. Jak bowiem logicznie rozumującym ludziom wytłumaczyć, że jeśli podczas kontroli drogowej policja wykryje u nich 0,6 promila alkoholu, to nie wyłgają się od mandatu argumentami, że to zemsta Rosjan oraz zamach na niepodległość Rzeczpospolitej. Albo jak ich przekonać, aby podczas lotu na Dominikanę nie wchodzili do kokpitu, ponieważ każdy pasażer może być przy takiej próbie bezwzględnie obezwładniony. Dywagacje o mgle nad Smoleńskiem nie miały sensu, gdy gospodarz wieczoru wspomniał, że niedawno zamiast w Warszawie, znalazł się w Krakowie. Załoga samolotu zmieniła kurs, mimo że Okęcie było dobrze widoczne. Nad stolicą szalała jednak śnieżna burza.

Temperatura dyskusji gwałtownie rosła, ale na szczęście w TV podano ważną informację, która sprowadziła naszą rozmowę na inne tory. Rząd pracuje nad nowelizacją rozporządzenia w sprawie kar za znieważanie Polski, narodu, prezydenta, premiera, parlamentu, hymnu i flagi. Straż miejska będzie mogła wlepić mandat każdemu, kto powiesi za oknem przybrudzoną flagę albo podczas wykonywania Mazurka Dąbrowskiego nie zdejmie z głowy nakrycia.

Nie wiadomo na razie, czy karane będą również gołębie, które zanieczyszczą powiewające na wietrze chorągwie ani jak rozwiąże się kwestię wojska, które obecnie na uroczystościach patriotycznych słucha hymnu w czapkach oraz hełmach. Są to tak ważkie problemy, że debata z pewnością przedłuży się do czasu uformowania po jesiennych wyborach nowego rządu.