Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Paulina Pacuła
|

Wałęsa: Dla mnie król czy zając - to nie ma znaczenia

0
Podziel się:
Wałęsa: Dla mnie król czy zając - to nie ma znaczenia

*Jako prezydent Rzeczypospolitej PolskiejLech Wałęsaodbył 62 podróże zagraniczne, odwiedził 32 kraje na wszystkich kontynentach. Spotykał się z największymi tego świata – od przywódców religijnych, po szefów światowych korporacji. O tym jak prezydentura zmieniła jego życie, i jak może zmienić temu, kto już niebawem obejmie najwyższe stanowisko w państwie, opowiada w rozmowie z Money.pl Lech Wałęsa. *

Money.pl: Panie prezydencie, z posady elektryka okrętowego w niedługim czasie awansował pan na stanowisko prezydenta RP. Z przywódcy strajków i szefa związków zawodowych musiał pan zmienić się w głowę państwa. Jak to zmieniło pana życie?

Lech Wałęsa, były prezydent RP: Pod wpływem Solidarności zmieniło się życie wszystkich Polaków, nie tylko moje. A że ja zostałem prezydentem... Takie to były czasy, że ktoś musiał zostać tym prezydentem, a wszyscy się bali.

A jak się zmieniło Pana życie prywatne?

Życia prywatnego to ja nie miałem już od czasu pierwszych strajków w stoczni Gdańskiej. W tamtym czasie oddałem się całkowicie, sto procent, ponad sto procent tej sprawie, o którą walczyłem. Rodzina, żona, dzieci, to wszystko musiało iść na bok. Pilnowałem interesu politycznego Polski.

Rodzina była dla pana wsparciem?

Nie chciałem wsparcia, nie chciałem żadnej pomocy od mojej rodziny. Po prostu nie chciałem żeby mi przeszkadzano. Tak było, i tak to musiało być. Najważniejszy był wtedy interes polityczny Polski. Ale nie można żałować, że się straciło trochę życia rodzinnego w takiej sprawie. Teraz powoli to odzyskujemy, ale to widać w wychowaniu dzieci, że ojca im brakowało.

Dwupokojowe mieszkanie na Stogach w Gdańsku zamienił pan na pałac prezydencki. Dzieciom się podobało?

Nie od razu przeniosłem się do pałacu prezydenckiego, bo wtedy jeszcze nie było lokum, trzeba było wszystko zorganizować. W Warszawie bywałem bardzo często, jeszcze przed wyborami czerwcowymi. Spało się wtedy w hotelu obok Belwederu, potem w Belwederze, bo tam była siedziba prezydencka. A jak już wybraliśmy ten pałac na Krakowskim Przedmieściu to on był cztery lata remontowany. Ja tam tylko rok mieszkałem. Sam, bo żona i dzieci zostały w Gdańsku. Nie chciały się przenosić do Warszawy. Bardzo okazały był ten pałac. Ale ja wtedy miałem tyle roboty, że nie wiele tam bywałem. Byłem ciągle w podróżach.

Jako prezydent zjeździł pan pół świata. Był pan w Indiach, Japonii, Korei, Chile, Brazylii i w wielu innych krajach, na wszystkich kontynentach. Czerpał pan z tego osobistą przyjemność?

Żadnych przyjemności, żadnych. Tylko koncentracja po co pojechałem, co mam do załatwienia i swoimi metodami to załatwiałem. Żadnych prywatnych przyjemności z tego nie czerpałem. Praca to praca, interesy polityczne były najważniejsze. Czasem nawet zapominałem gdzie jestem, jakie to miasto, ważne było tylko to, co mam do załatwienia.

Nawiązał pan jakieś ciekawe znajomości, które przetrwały? Na pana 65. urodzinach pojawili się Dalajlama, Madelaine Albright, Jose Manuel Barroso.

Mi nie chodziło o ludzi i znajomości. Zawsze pytałem, po co my tam jedziemy. I jeśli nie było niczego do załatwienia, to nie jechałem. Zawsze trzeba było mi wyliczyć wszystkie punkty programu i wtedy podejmowałem decyzję, czy warto jechać, czy nie.

A zaprzyjaźnić się z nikim nie mogłem, bo nie znam języków. A bez znajomości języków, tak przez kogoś, to co to za przyjaźń. Choć z Dalajlamą mi to nie przeszkadzało. On walczy o to samo, o co ja walczyłem. A najważniejsze spotkanie to było z papieżem. Prywatna audiencja w Watykanie. To dla Polaka było najważniejsze.

Jak pan sobie radził w kontaktach z przywódcami z innych krajów? Z etykietą, zwyczajami, różnicami kulturowymi?

Proszę pani, nie rozumiemy się, ja załatwiałem interesy, dla mnie król czy zając - to nie było ważne. Ważne jaki interes miałem do zrobienia. I ja niczego innego nie zauważałem i załatwiałem tylko sprawy. A tam ludzie. No byli ciekawi i ważni, i władze mieli przede wszystkim, to z nimi można było załatwiać. Inny interes miałem w Stanach Zjednoczonych, inny w Rosji, inny w Hiszpanii i pod to moją pracę ustawiałem. Taki był sens tych spotkań.

Jako człowiek bez matury ma pan trzydzieści trzy tytuły honoris causa na wszystkich znaczących uniwersytetach świata. Jest Pan osobą rozpoznawalną na całym świecie, a w Stanach, obok koszulek z Che Guevarą, można kupić koszulki z Wałęsą. Czuje się pan postacią wybitną?

Nie czuję się wybitny. Ja się spotykam z ogromnym szacunkiem i zainteresowaniem. Gdzie się nie pojawię mam propozycje wywiadów i spotkań. Ale nie mam na to czasu. Mam więcej zaproszeń, niżeli jestem w stanie wyrobić.

Krótko mówiąc: nie nudzi się pan na prezydenckiej emeryturze?

Tak jak robiłem, robię do dzisiaj. Sześć miesięcy w roku jestem za granicą. Jeżdżę po świecie i wyjaśniam jak ja widzę Polskę, Europę, świati co należy moim zdaniem zrobić, by nie zniszczyć tego zwycięstwa i osiągać lepsze efekty. Przyszłość widzę w Europie prawicowej. Nie zgadzam się z lewicowym światopoglądem.

Miewa pan momenty refleksji, podsumowań swojego życiorysu?

Moment refleksji przyszedł dopiero kiedy spadłem, kiedy nie wygrałem wyborów na drugą kadencję. Dopiero wtedy przyszedł moment refleksji, ile w życiu straciłem. Gdyby wcześniej ktoś mi powiedział, że będę żył w takich czasach, nie uwierzyłbym. Ale z dzisiejszej perspektywy, osiągając tak dużo, i widząc przegraną wielu spraw - nie jestem zadowolony.

Z czego najbardziej jest pan niezadowolony?

Czuję się odpowiedzialny w największym stopniu za rozbicie układu, który obowiązywał, i tu się okazałem niezłym, ale chciałbym też być lepszym w budowaniu. Bo to też jest bardzo ważne. Trzeba umieć zniszczyć, przeciwstawić się, ale potem trzeba nowe budować. Ale jak nie ma z kim, nie ma wsparcia, to ciężko.

wiadomości
wywiad
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)