Najpierw jednak dwa zdania o historii. BZA zostało stworzone na Łotwie, gdy entuzjastyczni młodzi liberałowie rządzili tam w połowie lat 90. Miało ono zapobiegać wpływowi starych komunistycznych absurdów, jak również absurdów nowych, z reguły też lewicowych - tyle że płynących z Zachodu od amatorów dobrych uczynków. I udało się, czego najlepszym dowodem jest to, że od szeregu lat Łotwa rozwija się najszybciej z krajów postkomunistycznych, które weszły do UE.
Otóż takie biuro zaproponowałbym Niemcom, określanym do niedawna jako „chory człowiek" Europy (rozwijający się przez dekadę na poziomie 1-1,5% rocznie). Tamtejsi socjaldemokraci, obok odgrzewanych socjalistycznych kotletów, starają się gorączkowo znaleźć coś nowego, co byłoby „socjalistyczne w treści", nawet jeśli - po kompromitacji socjalizmu sowieckiego - musi być już kapitalistyczne w formie. I znaleźli.
Otóż szef parlamentarnej frakcji SPD, Kurt Beck, zaproponował ni mniej, ni więcej tylko państwowy fundusz inwestycyjny dla wszystkich obywateli!
Przy czym fundusz będzie dofinansowany przez państwo, bo każdy inwestujący dostanie od państwa jakąś niewielką sumkę. Jest to klasyczna synteza socjalistycznego egalitaryzmu i zdemoralizowanej „socjalem" niemieckości.
Niemcy bowiem, znani przez ostatnie stulecia z pracowitości i solidności, dzisiaj są przede wszystkim skłonni wisieć przy państwowej klamce. Większość Niemców jest np. zdania, że to zadaniem państwa jest zapewnienie każdemu Niemcowi dobrze płatnej, nie męczącej i ciekawej pracy! Jeśli by taki pogląd zdominował politykę, to obawiam się, że za sto lat będziemy mieli w centrum Europy jakichś zombies, poruszających się monotonnie i bez żadnego własnego wkładu intelektualnego w działania, o których decydować będą inni.
Ale na razie, tak jak za państwowe pieniądze Unia Europejska chce dogonić pod względem innowacyjności Amerykę, tak niemieccy socjaldemokraci za państwowe pieniądze chcą uczynić wszystkich Niemców zamożnymi akcjonariuszami kapitalistycznej gospodarki. Gdyby Niemcy mieli takie BZA, to zapewne zwróciłoby ono uwagę pomysłodawcom, że państwowe pieniądze nie stworzą Doliny Krzemowej, bo tam trzeba prywatnych przedsiębiorców ssących obiecujące wynalazki i ryzykujących własne pieniądze, a nie dotacji dla państwowych instytutów i uczelni z unijnych „ramowych funduszy rozwoju nauki".
Takie biuro wyjaśniłoby również panu Beckowi, że projekt ten jest absurdem z dwóch powodów. Po pierwsze, koszty zarządzania takim molochem byłyby wielokrotnie wyższe niż w prywatnych funduszach. I, po drugie, zwróciłoby uwagę, że istnieje takie pojęcie jak „hazard moralny". Dowodzi się tam m.in., że gdzie nie ma silnej kontroli właścicielskiej, management zachowuje się bardziej ryzykownie niż w przypadku, w którym taka kontrola jest. Tak samo, management w firmie prywatnej jest zwykle również mniejszościowym akcjonariuszem, co oznacza, że podejmując decyzje inwestycyjne bierze pod uwagę własne straty lub zyski z tego tytułu.
Absurdem - dowiodło by BZA - jest tworzenie instrumentu finansowego, którego koszty funkcjonowania będą wyższe, a zyski niższe w następstwie wyższego ryzyka powzięcia błędnych decyzji. Niemcom BZA jest potrzebne od zaraz...
Jan Winiecki jest profesorem ekonomii. W latach 1994-2003 był profesorem i kierownikiem Katedry Ekonomii na Europejskim Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Wykładał na uczelniach m.in. w Danii, Holandii i Stanach Zjednoczonych.