W polityce przyspieszenie, ale z bukietu pseudo-afer zajmiemy się tutaj jedną tylko, to znaczy rzekomą aferą stoczniową.
Otóż zarzucono rządowi, że faworyzował jednego z oferentów. Urzędnicy wyjaśniali powód, dla którego faworyzowano ewentualnego inwestora z Kataru. Preferencje były - zwłaszcza z perspektywy politycznej i humanitarnej - uzasadnione. Był to bowiem jedyny inwestor, który - zapewne _ mierząc siły na zamiary, nie zamiar podług sił - _ zakładał wstępnie kontynuację produkcji statków.
Urzędnicy działali więc zgodnie z dyrektywami, aczkolwiek szanse na sukces były od początku bliskie zera. Przyznał to zresztąpremier Tusk, gdy wyjaśniał dlaczego wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie zdymisjonował ministra Grada- którą to decyzję oceniam jako słuszną.
Stwierdził on, iż być może było to zadanie nie do wykonania... I rzeczywiście. Biorąc pod uwagę stan gospodarki światowej, globalny popyt na statki, relatywny poziom kosztów produkcji w Polsce i na Dalekim Wschodzie, względnie niezaawansowane technologicznie typy statków produkowanych w Polsce, było to zadanie bardzo trudne.
A jeśli dodać do tego _ polską specyfikę _ w postaci związków zawodowych i przekonania załóg, że _ zadyma jest dobra na wszystko _, bo politycy w końcu ustąpią, to zadanie z bardzo trudnego stawało się niemożliwe.
Była to jak w znanym filmie prawdziwa mission impossible! Któż bowiem chciałby sobie brać na barki taki kłopot? Zauważmy, że na Wybrzeżu (i w ogóle w Polsce) jest np. deficyt spawaczy, a jakoś niewielu pracodawców jest chętnych do zatrudnienia na etacie spawaczy ze stoczni.
Na takiej samej zasadzie jakiś tam słabo zorientowany inwestor z odległego Kataru, który nie słyszał o _ Solidarności _, o stoczniowcach, którzy przez lata odzwyczaili się normalnie pracować, mógł sobie wyobrazić, że kupiwszy stocznie zrobi interes produkując statki. I co? Spotkał się na starcie z donosami, że kupuje kradzione.
A teraz, poupublicznionych bajkach tajnych agentówi rozróbach polityków, na zamówienie których te bajki zostały rozpowszechnione, czy znajdzie się taki kamikadze, który w ogóle kupi coś we wznowionym przetargu w kraju, w którym możliwe jest coś takiego, że szef **tajnych służb poucza na jawnej konferencji swojego przełożonego, premiera?
To nie znaczy, że w Polsce nie ma szans na produkcję stoczniową. Przykład dawnej Gdańskiej Stoczni Remontowej pokazuje, że szanse są. Ale tylko w świecie, w którym państwo ograniczyło się do roli sprzedawcy, zarządowi udało się poskromić apetyty związków zawodowych, a ludzi przyzwyczaić ludzi do normalnej pracy w kapitalistycznej firmie. Tych warunków nie spełniają stocznie w Szczecinie i Gdyni. A tak prawdę mówiąc nie spełnia też Stocznia Gdańska i będą z nią jeszcze kolejne kłopoty.
Autor jest profesorem ekonomii