Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jan Winiecki
|

Winiecki: Wojny keynesowskie prawie jak Gwiezdne Wojny

0
Podziel się:

Profesor Jan Winiecki z Rady Polityki Pieniężnej specjalnie dla Money.pl.

Winiecki: Wojny keynesowskie prawie jak Gwiezdne Wojny
(PAP/Grzegorz Jakubowski)

Fani George'a Lucasa i jego _ Gwiezdnych Wojen _ pamiętają, że kolejne filmowe części swojej epopei nazywał _ epizodami _. Udało mu się dojść aż do sześciu. Nie wydaje się jednak, by keynesistom, którzy ponownie wzięli górę w niemal wszystkich głównych ekonomiach zachodniego świata, udało się powtórzyć wyczyn reżysera.

Na zdjęciu autor artykułu, profesor ekonomii Jan Winiecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Bardzo wiele wskazuje na to, że obecny _ epizod _ będzie znacznie krótszy niż pierwszy, a wcale niemało także i na to, że będzie to - być może - epizod ostatni. Przynajmniej w perspektywie jednej generacji.

Keynesowskie wojny: Epizod pierwszy

Przypomnijmy wielki sukces koncepcji J. M. Keynesa po II wojnie światowej. Gospodarki rynkowe mają słabą zdolność powrotu do równowagi po recesji i w związku z tym interweniować powinno państwo, kreując dodatkowy popyt środkami fiskalnymi, przede wszystkim za pośrednictwem zwiększonych wydatków publicznych (klasyczne roboty publiczne i inne działania).

Później dodano do działań fiskalnych także obniżki podatków, zdecydowanie mniej lubiane przez zwolenników Keynesa. Polityka monetarna, jako nieskuteczna w wielu przypadkach, miała za zadanie głównie wspierać stymulacje fiskalne.

[ ( http://static1.money.pl/i/h/223/t49375.jpg ) ] (http://www.money.pl/gospodarka/raporty/artykul/rzad;znow;sprawdza;nastroje;chce;zamrozic;pensje,220,0,644316.html) Rząd znów sprawdza nastroje. Chce zamrozić pensje?
Skutki polityki zwiększania efektywnego popytu, gdy gospodarki zwalniały i niewprowadzania cięć popytu, gdy przyspieszały, nie były trudne do przewidzenia - zwłaszcza w długim okresie. W długim, gdyż ludzie cierpią zwykle na tzw. iluzję monetarną. To znaczy, nie mając większych doświadczeń inflacyjnych, traktują wielkości nominalne, jak realne. Taka iluzja monetarna dominowała w społeczeństwach zachodnich po II wojnie światowej. Została ostatecznie rozwiana w latach 70. XX w., zwanych okresem stagflacji.

Do rozwiania iluzji monetarnej przyczyniła się wywołana kolejnym dorzucaniem węgla do pieca rosnąca inflacja. Rosła z cyklu na cykl, a w latach 70. w USA sięgnęła 12-13 procent, w W.Brytanii nawet 27 procent, a w krajach niskiej inflacji: Szwajcarii i Niemczech odpowiednio 5 procent i 7 procent.

Ponieważ z cyklu na cykl przyrosty PKB w wyniku nieustającej ekspansji fiskalnej były coraz niższe, a przyrosty inflacji coraz wyższe, więc też naturalną rzeczy koleją wywoływało to rosnące niezadowolenie. Na przełomie lat 70. i 80. XX w. nastąpiła zmiana ekonomicznego myślenia i keynesizm jako preferowana przez polityków gospodarczych doktryna ekonomiczna przepadł – po prawie ćwierć wieku popularności - na kolejne ćwierć wieku.

Interludium: Keynesizm plus Greenspanizm na globalny kryzys finansowy

Globalny kryzys finansowy dał szansę ekonomistom nurtu keynesowskiego, czy szerzej: zwolennikom dyskrecjonalnej interwencji makroekonomicznej. Okazało się, że stare pomysły cieszą się u tych ekonomistów nadal wielką sympatią. Noblista Paul Krugman przekonywał, że właściwie w obliczu spodziewanego spadku popytu potężny - i powtarzany - zastrzyk fiskalnej stymulacji doda niezbędnego efektywnego popytu. I nie uważał szybkiego osiągnięcia przez dług publiczny poziomu 100 procent PKB za coś złego, czy choćby niepokojącego. W końcu, dodawał, przecież w okresie II wojny światowej dług publiczny też przekroczył 100 proc. PKB.

Najwyraźniej prof. Krugmana nie niepokoił fakt, że poziom wydatków publicznych w parę lat po wojnie był w USA dwa razy niższy niż obecnie. Podobnie zresztą w Europie Zachodniej. Dzisiejsze zastrzyki zaczynają od relacji 40-55 proc. wydatków publicznych do PKB i więcej jeszcze w relacji długu publicznego do PKB. Każde bardziej długotrwałe stymulowanie gospodarki na większą skalę wpycha zachodnie gospodarki na „grecki" poziom.

Sam fiskalizm jako odpowiedź nie wystarczał jednak w latach 2007-08. Doświadczenia _ Greenspanizmu _, to znaczy stymulacji monetarnej za pośrednictwem radykalnie niskich stóp procentowych w okresach spowolnienia i niepodwyższania stóp w okresach ostrego przyspieszenia pozostały w pamięci przekonanych zwolenników interwencji. Stąd właśnie tak dobrze przyjęta została propozycja prof. Nouriela Roubini'ego _ zalania gospodarki amerykańskiej pieniędzmi _ - zrealizowana przez FED polityką niemal zerowych stóp procentowych.

Zarys nowej doktryny keynesowskiej, wzmocnionej _ anymonetarystycznym _ monetaryzmem

Dokonane wybory na starcie globalnego kryzysu finansowego były radykalnie pro-interwencjonistyczne, ale doktrynalnie raczej mieszane. Keynesowski fiskalizm wrócił do łask, ale wspierany bardziej aktywną polityką monetarną. Nie było to zresztą nic radykalnie nowego. Bodaj w 1969 r., późniejszy noblista, James Tobin, wybitny amerykański keynesista, stwierdził: _ Wszyscy dziś jesteśmy monetarystami _. Oczywiście Tobin interpretował to po swojemu, to znaczy nie przyjmował ostrzeżeń Miltona Friedmana, że polityka monetarna oddziałuje niezwykle silnie i dlatego lepiej jej nie używać dyskrecjonalnie, bo może to spowodować poważne problemy.

Tobin, jak inni keynesiści po nim, uznał, że skoro Friedman dowiódł, iż Keynes mylił się co do siły oddziaływania polityki monetarnej to ekonomiści preferujący interwencje makroekonomiczne powinni używać także instrumentów monetarnych, nie tylko fiskalnych. Był to swoisty _ antymonetarystyczny _ monetaryzm, czyli monetaryzm postawiony na głowie.

W ostatnich kilku, kilkunastu miesiącach wyłania się zmodernizowana doktryna interwencjonizmu, wojującego - nadal w duchu keynesowskiej niewiary w stabilność rynków - instrumentami obu gałęzi polityki makroekonomicznej. Wygląda ona dzisiaj w sposób następujący. Tak więc, doktryna wspiera względnie trwałą interwencję fiskalną. Wyjaśnienie deficytów i rosnącego długu publicznego jest następujące: państwo zastępuje dodatkowym popytem spadek popytu prywatnego. A więc w świetle keynesowskiej doktryny fiskalnej interwencji jest to uzasadnienie kończące dyskusję.

Świat jednak od Keynesa się nie zaczął i na Keynesie się nie skończy. Wystarczy sięgnąć po Josepha Schumpetera, który przypominał, że recesja to jest kuracja po ekscesach ekspansji. A że ekscesy _ Greenspanizmu _ (i nie tylko polityki monetarnej!) były niemałe, więc należało spodziewać się, że i kuracja będzie ostrzejsza niż poprzednie. W tych warunkach stymulacja makroekonomiczna więcej zaszkodzi niż pomoże, bowiem utrudni samooczyszczanie się gospodarki z najmniej wydajnych przedsiębiorstw; nie będzie bowiem _ twórczej destrukcji _...

Prof. Olivier Blanchard z MIT (obecnie główny ekonomista MFW) daleki jest od schumpeterowskiej akceptacji spontanicznego przebiegu cyklu koniunkturalnego. Popiera on tradycyjnie keynesowską wersję interwencji fiskalnej, ale twórczo rozwinął podejście do interwencji monetarnej. Banki centralne powinny zaakceptować wyższą inflację, np. do 4 procent rocznie, a nie jak obecnie do 2 procent. Dzięki temu, gdy trzeba przeciwdziałać spadkom produkcji, będzie mieć większe pole manewru.

Autor niniejszego ma i w tym przypadku wrażenie deja vu. To też już było. W latach 50.-60. XX w. modne były współgrające intelektualnie z keynesizmem interpretacje inflacji jako czynnika przyspieszającego wzrost gospodarczy. Czasy zmieniły się o tyle, że nie mówi się już o przyspieszaniu wzrostu gospodarczego, lecz - jako znak czasu - o zapobieganiu ostrym spadkom.

Wojny Keynesowskie: Epizod drugi, wyraźnie krótszy niż poprzedni

Czasy zmieniły się rzeczywiście i w tym kontekście warto postawić pytanie: jak długo może trwać ta zmodernizowana keynesowska polityka dwugałęziowej interwencji? Epizod pierwszy trwał około ćwierć wieku, do późnych lat 70. Autor niniejszego nie widzi przestrzeni ekonomicznej dla tak długiego okresu interwencji tego rodzaju (skali).

Jak to zasygnalizowałem powyżej, przy obecnym poziomie długu publicznego (60-80 procent PKB w tych _ lepszych _, bardziej zdyscyplinowanych krajach) kolejne 3-5 lat wepchną dług publiczny na poziom grecki. W dodatku, zwiększając udział wydatków publicznych w PKB, przygniotą tak dalece sektor prywatny, że zepchną PKB na ścieżkę wzrostu w skali około 1 procent rocznie. Tym bardziej, że - jak dowodzi prof. Robert Barro z Uniwersytetu Harwarda - niewiele można liczyć na tzw. mnożnik keynesowski, zwiększający wpływ wydatków publicznych na wzrost PKB powyżej skali tych wydatków.

Zdecydowana większość krajów zachodnioeuropejskich, a być może nawet i Stany Zjednoczone napotkają po kilku latach na barierę finansowania kolejnego deficytu budżetowego. Epizod zakończy się po kilku latach sytuacją nie doi pozazdroszczenia. Będzie to kolejna, po latach 70. XX w., stagflacja, tyle że ze znacznie niższym tempem wzrostu PKB niż za wcześniejszej stagflacji, ze względu na większy garb długu publicznego i jeszcze słabszych bodźców do pracy, zarobkowania, oszczędzania i inwestowania.

Ekspansywne restrykcje fiskalne i deficyt wiarygodności

Taka perspektywa rysuje mroczną przyszłość przed światem zachodnim, który nie dlatego może przegrać konkurencję z reszta świata, że tamci są o tyle lepsi, ile dlatego, że kraje Zachodu tak bardzo starają się przegrać wszystko, co tylko jest do przegrania (i nie tylko w sferze gospodarki!). Wydaje się jednak, że akceptacja społeczna dla powyższych _ pomysłów na życie _ skończyć się może dość szybko. Percepcja wagi różnych zagrożeń zmienia się.

Licytacja polityków różnych krajów Europy Zachodniej o to, który wprowadzi większe cięcia w sektorze publicznymi zaproponuje sensowne zmiany regulacji ekonomicznych i społecznych jest tego dobitnym sygnałem. Politycy, zwykle nieskorzy do sensownych, acz niepopularnych, działań wyczuwają zmianę nastrojów społecznych.

Cięcia wydatków publicznych budzą zgrozę wśród ekonomistów keynesowskiej orientacji. Przecież zmniejszanie deficytów budżetowych spowoduje spadek wydatków publicznych i większy jeszcze spadek PKB! Tyle, że nie każdy podziela tę keynesowską ortodoksję. Sporo jest w literaturze przykładów tzw. ekspansywnych restrykcji fiskalnych (expansionary fiscal contraction). To znaczy, że w pewien czas po cięciach wydatków publicznych i zmniejszeniu relacji wydatki publiczne/PKB gospodarka przyspiesza, a nie spowalnia.

[ ( http://static1.money.pl/i/h/68/t15428.jpg ) ] (http://www.money.pl/gospodarka/raporty/artykul/ciecie;wydatkow;nie;pomoze;trzeba;podniesc;podatki,221,0,645597.html) Cięcie wydatków nie pomoże, trzeba podnieść podatki
Pracodawcy i pracobiorcy uwierzyli bowiem, że powzięte kroki wprowadzają nowe reguły gry - albo wracają do starych sprawdzonych reguł - i zachowują się tak, jakby te reguły miały być trwałych elementem ekonomicznego pejzażu. Niestety, w tym momencie zaczynają się schody. Rządzący politycy na Zachodzie w większości nie są wiarygodni. Tyle razy obiecywali niezbędne dla sprawności gospodarki reformy i nic nie zrobili w tym kierunku lub psuli dobre rozwiązania (jak np. Niemcy i Francuzi - Pakt Stabilizacji i Rozwoju), że ich zapowiedzi, a nawet działania mogą nie zostać uznane za wiarygodne.

Dlatego nawet ci odważniejsi, czujący pewne poparcie społeczne dla oszczędnościowych reform, mogą dłużej poczekać na wzrostowe efekty restrykcji fiskalnych. Nie dlatego, że te nie uwalniają energii, chęci do pracy, czy przedsiębiorczości, lecz dlatego, że ich zapowiedzi - w świetle wcześniejszych działań i zaniechań - brzmią mało wiarygodnie...

giełda
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)