"Kierownictwo rosyjskie nie ma się czego obawiać - za takie pieniądze pomarańczowej rewolucji nie da się zorganizować" - dodaje dziennik, powołując się na opinie ekspertów.
W 2005 roku finansowym (od października 2004) Amerykanie wyasygnowali na rozwój demokracji w Rosji o 2 mln dolarów mniej niż w roku 2004 (45,43 mln USD) - taka informacja ukazała się w czwartek na stronie internetowej Departamentu Stanu USA.
"Wiedmosti" obliczyły, że w przeliczeniu na jednego mieszkańca Rosji daje to 30 centów (wobec 70 centów na Ukrainie). Dla porównania, budżet reklamowy Procter & Gamble w Rosji wynosi 70-80 mln dolarów rocznie, a firmy L�Oreal - 35 mln USD.
Środki amerykańskiego rządu przeznaczone są przede wszystkim na szkolenie rosyjskich prokuratorów i śledczych zajmujących się przestępczością transgraniczną, pomoc dla organizacji pozarządowych i wspieranie niezależnych mediów.
Nie ulega wątpliwości, że za takie pieniądze nie da się zorganizować demokratycznej rewolucji w rodzaju tej, która dokonała się na Ukrainie - powiedział dziennikowi Fiodor Łukjanow, redaktor naczelny pisma "Rosja w polityce globalnej".
"Takiego zadania na Zachodzie obecnie nikt sobie nie stawia. Ponadto pieniędzy tych w celach rewolucyjnych w Rosji nie da się efektywnie zagospodarować, gdyż w społeczeństwie nie ma tak dużej dezaprobaty dla władz (jak to miało miejsce na Ukrainie)" - dodał politolog.
Łukjanow podkreślił również, że zagraniczna pomoc w budowie demokracji jest ostatnio źle odbierana przez rosyjskie władze, co w sposób istotny zmniejsza efekt tych wysiłków.