Minister nie poprzestał tylko na mglistych propozycjach, ale przedstawił (na razie jedynie kolegom ministrom) założenia reformy systemu podatkowego. Według zapowiedzi oraz informacji napływających z otoczenia ministra zniesieniu mają ulec wszystkie ulgi podatkowe. Wydaje się, że jest to „oś” reformy podatkowej ministra finansów – likwidacja wszelkich ulg, a dopiero do tego są dopasowywane inne zmienne (stawki, wysokość progów, kwoty wolne itd.). Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jawi się likwidacja wszystkich ulg z równoczesnym obniżeniem istniejących stawek o 2 punkty procentowe (z 19% na 17%, z 30% na 28% oraz z 40% na 38%) oraz wprowadzeniem stawki zerowej dla najmniej zarabiających. Nie jest to jedyna koncepcja reformy systemu podatkowego. Sam minister przyznał, że urzędnicy ministerstwa finansów pracują nad kilkoma projektami, w tym również m.in. nad rozwiązaniem zakładającym zniesienie ulg bez jednoczesnego obniżenia stawek podatkowych. Inna koncepcja zakłada natomiast wprowadzenie stawki 50% dla
najlepiej zarabiających.
Zastanówmy się w tym miejscu - czy oparcie reformy na likwidacji ulg jest dobrym rozwiązaniem? Na pewno system ulegnie uproszczeniu. Mniejsza liczba urzędników będzie angażowana do corocznej kampanii „pitowej”, których będzie można wykorzystać w sprawniejszym funkcjonowaniu urzędów skarbowych. Z drugiej jednak strony – czy takie rozwiązanie nie spowoduje pogłębienia zapaści budownictwa mieszkaniowego, czy nasze społeczeństwo nie zaprzestanie się dokształcać, dbać w większym stopniu o swoje zdrowie? Sytuacja taka nie musi mieć miejsca, ale przy tak niewielkiej obniżce stawek podatkowych, wydaje się ona bardzo prawdopodobna. Nie ma co ukrywać, że duża część obywateli nabywających lub remontujących swoje lokale mieszkalne, dokształcających się, korzystających z prywatnej opieki zdrowotnej robiła to ze względu na istniejące ulgi. Na pewno minister finansów - w niewielkim stopniu - ulży najmniej zarabiającym, jednak wydaje się mi, że zapomina w tym miejscu o tych, którzy najlepiej zarabiają i najwięcej wydają.
Czy obniżenie tym ostatnim podatków o 2% zrekompensuje im utratę możliwości odliczeń?
Na pewno nie. Powstają obawy, że za propozycjami ministra kryje się nic innego, jak chęć kolejnego sięgnięcia do kieszeni najbardziej zaradnych, najlepiej wykształconych, tych będących forpocztą naszej gospodarki. Może mi ktoś zarzucić tzw. czepianie się, ale szczerze powiedziawszy nie bardzo chce mi się wierzyć, że o to nagle minister, który jeszcze niedawno mówił, że nie widzi szans na obniżkę obciążeń podatkowych - nagle zmienił zdanie. Dlaczego? Bo należy pamiętać, że przyszłoroczny budżet będzie najtrudniejszym od początku transformacji. Już teraz szacuje się, że może zabraknąć w nim około 20 mld zł potrzebnych m.in. na: składkę unijną – 7 mld zł, na dotacje do dopłat UE dla rolników – 2,5 mld zł, na współfinansowanie funduszy strukturalnych – 900 mln zł. Dodatkowo na cele związane z ochroną środowiska trzeba będzie „wysupłać” – 5,8 mld zł, a nie należy również zapominać o roszczeniach reprywatyzacyjnych, które mogą sięgnąć 12 mld zł.
Tak więc czy mój sceptycyzm co do intencji rządu jest nie na miejscu? Wydaje się mi, że po raz kolejny rządzący chcą pójść po najmniejszej linii oporu i zamiast przeprowadzić naprawdę rewolucyjne zmiany w systemie finansów publicznych, a w tym i podatkowym, skupiają się na rozwiązaniach najprostszych, kosztujących najmniej (czyt. jak najmniejszy spadek w sondażach).