Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

W podsandomierskich gminach nie chcą już więcej deszczu

0
Podziel się:

Kilkanaście centymetrów wody w piwnicach i mieszkaniach, podtopione uprawy
zbóż i sady, stojące w wodzie tunele foliowe z warzywami - tak wyglądają miejscowości w
podsandomierskich gminach Samborzec i Dwikozy, sześć dni po gwałtownej ulewie.

Kilkanaście centymetrów wody w piwnicach i mieszkaniach, podtopione uprawy zbóż i sady, stojące w wodzie tunele foliowe z warzywami - tak wyglądają miejscowości w podsandomierskich gminach Samborzec i Dwikozy, sześć dni po gwałtownej ulewie.

Mieszkańcy tych rolniczych terenów wciąż mają przed oczami obraz ubiegłorocznej, wiosennej powodzi, kiedy woda stała na polach i w gospodarstwach przez kilka tygodni - po tym, gdy nie wytrzymały wały, m.in. Wisły. Teraz, w niektórych miejscach, wody jest nawet więcej niż przed rokiem.

Strażacy wciąż pracują przy wypompowywaniu wody z zastoisk, ale ze względu na wysoki poziom wód gruntowych i Wisły nie ma gdzie jej odprowadzać. Sytuację pogorszył padający w weekend deszcz.

Po burzy, która przeszła nad Sandomierzem i okolicami w ubiegły wtorek wieczorem, podtopionych zostało ponad 500 posesji i gospodarstw. To wstępne dane, bo gminne komisje szacujące straty cały czas pracują w terenie.

Przez trzy godziny spadło tyle deszczu, ile zwykle odnotowuje się w tym rejonie przez dwa miesiące. W Sandomierzu było to 141 l wody na m kwadratowy. Rowy melioracyjne i kanalizacja deszczowa nie były w stanie przyjąć na raz takiej jej ilości.

W gminie Samborzec pod wodą znalazły się odnowione po ubiegłorocznej powodzi uprawy warzyw - pomidorów, kapusty, kalafiorów, a także nowe nasadzenia sadów. "Warzyw już się nie zbierze, chodzi o to, by uratować owoce" - uważa wójt Samborca, Witold Garnuszek.

Tegoroczna klęska tym rożni się od poprzedniej, że nawiedziła większy obszar gminy - gospodarstwa i uprawy położone zarówno na niższym, jak i wyższym terenie.

Odpompowana z zastoisk woda nie ma gdzie odpływać. "Ziemia jest nasiąknięta jak gąbka, więc woda wychodzi z podsiąków i stoi w zastoiskach. Nawet drobny deszcz powoduje, że tam gdzie ją wypompowano, pojawia się znowu" - tłumaczy Garnuszek.

Zdanim wójta nawet najlepszy system melioracji nie zapobiegłby klęsce. "Nikt nie zawinił, nie ma mieć do kogo pretensji, chyba że do Pana Boga" - mówi.

Wójt nie zna przypadku rolnika, który po ubiegłorocznej powodzi wyprowadziłby się stąd. "Nawet mieszkańcy okolic Tarnobrzega, poszkodowani w ubiegłorocznym kataklizmie, kupują u nas działki budowlane, bo z naszej strony wały rzeczne wytrzymały" - podkreśla.

W Strochcicach, wsi położonej wzdłuż drogi krajowej nr 79 prowadzącej z Krakowa przez Sandomierz do Warszawy, najbardziej zaskoczeni kataklizmem byli mieszkańcy wyżej położonych terenów, gdzie nigdy nie było problemów z podtopieniami.

"Ulewa zdewastowała naszą wieś. Drzewa rosnące nad lessowymi wąwozami po prostu złożyły się do środka, woda pozalewała przydomowe studnie. W pierwszej fazie musieliśmy udrożnić dojazd do posesji i pól" - opowiada sołtys Strochcic, Małgorzata Korczyńska.

Woda cały czas spływa z miejsc położonych wyżej na niższe tereny. W jednym z rozlewisk ugrzęzła nawet koparka, która miała pomagać w porządkowaniu terenu.

W domach największe straty ponieśli ci, którzy mieli urządzone w piwnicach letnie kuchnie czy kotłownie. W budynkach bez podpiwniczeń, woda weszła do mieszkań.

"Ludzie są znerwicowani, bo to kolejny kataklizm. Dopiero co wyremontowali domy po powodzi, a tu znowu trzeba naprawiać szkody" - mówi sołtys. Mieszkańcy będą starali się o zasiłki z opieki społecznej.

Andrzej Bryła - sołtys leżącego tuż przy Wiśle Koćmierzowa - załamuje ręce. W jego opinii, gdyby uporządkowano koryto starego cieku Gorzyczanki, w całej wsi nie stałoby teraz tyle wody. Właścicielem cieku jest Skarb Państwa.

Biegnący przez miejscowość odcinek rzeki o długości 5,5 kilometra odwadnia pięć wiosek. "To jedyny ciek, który odprowadza wodę na tym terenie - nasza miejscowość jest położona w rozwidleniu wałów Wisły i Koprzywianki. Jeżeli ciek nie zostanie odmulony i nie powstaną przepusty, to żadna melioracja na gruntach wokół nie ma sensu" - mówi Bryła.

Sołtys podkreśla, że od dłuższego czasu zabiega o wyremontowanie odcinka cieku, w instytucjach odpowiedzialnych za ten teren. Liczy, że w sprawie pomoże wojewoda świętokrzyski. Nie wyklucza pozwu zbiorowego - wspólnie z mieszkańcami - przeciwko Skarbowi Państwa z żądaniami odszkodowań, jeżeli sytuacja się nie poprawi.

"Ludzie mają dwuletnie szkody w płodach rolnych, w ubiegłym wzięli kredyty na uprawy - bank nie odpuści. Co mają robić?" - pyta sołtys.

W jego ocenie w niektórych miejscach wody jest o 30 centymetrów więcej niż przed rokiem. Ludzie wypompowują wodę z domów, czasem przy użyciu własnych pomp. "Nasi strażacy-ochotnicy w pierwszej akcji pojechali do Sandomierza - to wstyd, że nie bronili najpierw naszego terenu" - uważa Bryła.

Sołtys przypomina też ubiegłoroczną pracę mieszkańców przy umacnianiu wału wiślanego. "Widzieliśmy jak z sandomierskiej dzielnicy Koćmierzów, po drugiej, prawej stronie Wisły, naprzeciwko naszej miejscowości ewakuowano strażaków, bo woda przelewała się tam przez wał. My zostaliśmy na wale do końca" - przypomina.

Wyraził nadzieję, że władze przy okazji zapowiadanego podwyższenia obwałowań Wisły na odcinku od Sandomierza do Tarnobrzega pomyślą też o podwyższeniu wału po ich stronie rzeki.

W gminie Dwikozy po ulewie podtopionych zostało kilka miejscowości, przed rokiem zalanych przez wody Wisły i Opatówki.

Sołtys Mściowa Zbigniew Żelazowski podkreśla, że najważniejsza jest budowa przepompowni przy rowach, które odprowadzą wodę do Wisły.

"Wysoki poziom rzeki uniemożliwia odprowadzanie wody z rowów melioracyjnych - woda stoi, a my się w niej po prostu kisimy" - ocenia. "Ludzie ze wsi stoją u mnie w drzwiach, proszą, by wezwać strażaków z pompami do odprowadzenia wody z piwnic i domów. Po niedzielnym deszczu woda pojawiła się znowu tam, gdzie wcześniej już ją odpompowano" - mówi.

Jak ocenia, folie z warzywami są w tym roku nie do odzyskania i dotyczy to tych samych rolników, którzy ponieśli straty powodziowe w ubiegłym roku. "Ludzie patrzą na wszystko z zaciśniętymi zębami. gryzą w sobie całą sytuację" - dodaje.

Sołtys pobliskich Winiar, Dorota Rębiś, mówi, że mimo iż tutaj wody jest o 30-40 cm mniej niż przed rokiem, uprawy - szczególnie te położone w dolinach - są już spisane na straty.

"Rolnicy porobili z kredytów nowe nasadzenia ogórków, pomidorów, kapusty, kalafiorów, porów, selerów. Na początku sezonu warzywa źle się sprzedawały ze względu na strach przed bakterią E.coli, potem były bardzo tanie, a teraz uległy zniszczeniu" - relacjonuje sołtys.

W jej opinii mieszkańcom pomogłyby zatrudnienie przez gminę przy pracach interwencyjnych - jak w ubiegłym roku. Stały dochód pozwoliłby im kupić m.in. opał na zimę.

"Od kilku dni w powietrzu czuć odór zgnilizny, często także w domach. Ale o tym rzadko się mówi w mediach" - podkreśla Rębiś.

Nikt nie wyprowadził się ze wsi po ubiegłorocznej powodzi. "Ludzie są rozgoryczeni, ale nikt się nie wyprowadził, bo nie mają gdzie pójść. Starsi są przyzwyczajeni do miejsc, w których mieszkają często od dzieciństwa" - opowiada sołtys.

Na początku roku mieszkańcy mieli rozliczyć się z zasiłków na odbudowę zniszczonych domów. Remonty prowadzili więc szybko - mury nie zawsze zdążyły wyschnąć - a wiosną na ścianach niektórych domów pojawił się grzyb, w łazienkach odpadały płytki.

Ludzie boją się każdej większej ulewy lub gdy słyszą komunikaty o podwyższonym stanie Wisły. W półtora miesiąca po powodzi w miejscowości zmarło 11 osób. "To starsi ludzie, w mojej opinii przyczynił się do tego stres, jaki przeżyli. Młodsi częściej chorują, dostają zawałów - załamują się sytuacją, w jakiej się znaleźli" - mówi sołtys.

Kobieta pytana o najpilniejsze potrzeby podkreśla, że na pewno ludziom pomogłyby rozmowy z psychologiem.

Katarzyna Bańcer (PAP)

ban/ itm/ jra/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)