Na pytanie, jak duże szkody czynią w lasach psy i koty, rzecznik Dyrekcji Lasów Państwowych i członek Polskiego Związku Łowieckiego Waldemar Tomkiewicz odpowiada "Gazecie Wyborczej": "Nikt tego nie badał".
- To skąd wiadomo, że konieczne jest odstrzeliwanie psów i kotów dla ratowania zwierząt dziko żyjących? - pyta Ewa Siedlecka. Waldemar Tomkiewicz odpowiada, że w Radomskiem i na Lubelszczyźnie gwałtownie zmniejszyła się populacja zajęcy i saren, bo kłusują tam na nie charty i ich mieszańce, nielegalnie hodowane przez chłopów. - Przecież są przepisy karne, które tego zabraniają. Po co uchwalać nowe? - pyta Ewa Siedlecka. Przepisy nie są egzekwowane - pada odpowiedź.
Posłowie po zęby uzbroili polskie prawo przeciw psom i kotom - podkreśla w komentarzu Sielecka. Do sprawy podeszli w sposów praktyczny, nie bawiąc się w sentymenty - strzelić jest prościej niż egzekwować przepisy i taniej niż budować schroniska, czy przez sterylizację przeciwdziałać niekontrolowanemu rozmnażaniu się zwierząt. A względy moralne? Te posłowie kilkakrotnie obśmiali podczas sejmowej dyskusji.
Jakoś skażona sentymentem nie życzę im jednak, żeby ktoś zastrzelił psa, z którym pójda do lasu, czy kota, który w marcowy wieczór wybierze się na pobliską łąkę - pisze Ewa Siedlecka w
Publikacja ma tytuł "Sejmowy sezon łowiecki".
GW/ab