Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

"Za" czyli "przeciw"

0
Podziel się:

Utarło się w Polsce, że uczestnictwo w wyborach prezydenckich i poparcie określonego kandydata często nie oznacza głosowania „za”, lecz „przeciwko”. Przeciwko stylowi ustępującego prezydenta lub przeciwko budzącemu namiętności obywateli faworytowi wyborów.

"Za" czyli "przeciw"

Wybór Lecha Kaczyńskiego bądź Donalda Tuska na prezydenta nie oznacza wcale, że opowiadamy się za Polską solidarną lub liberalną – jak określili tę różnicę stratedzy kampanii jednego z kandydatów.

Postawienie krzyżyka przy nazwisku jednego z pretendentów do zajęcia miejsca po Aleksandrze Kwaśniewskim to głos za określonym modelem prezydentury: odwołującym się do tradycji silnego przywództwa, które nie tylko wywołuje postrach wśród potencjalnych przestępców, ale budzi też respekt swą stanowczością na arenie międzynarodowej lub za odwrotnym wariantem władzy prezydenckiej: mniej groźnie prezentującym się na zewnątrz, za to w kraju dążącym w miarę swych możliwości do budowy państwa bardziej przyjaznego dla obywateli. Ta alternatywa nie wyczerpuje jednak całego problemu.

Dla bazowego elektoratu Kaczyńskiego i Tuska, czyli nie tego, który przeniesie na nich swego głosy w drugiej turze głosowawszy uprzednio na Andrzeja Leppera czy Marka Borowskiego, wybór pomiędzy jednym z dwóch uczestników rozstrzygającego starcia, to także głosowanie przeciwko stylowi prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.

Na podobnej zasadzie w 1995 r. gros wyborców rozczarowanych trudnym do zniesienia chwilami „kolorytem lokalnym” przywództwa Lecha Wałęsy przekornie zagłosowało za liderem postkomunistów. W roku 2000 Kwaśniewski nie miał rywala, który mógł stanąć z nim szranki jak równy z równym. Mający wiele szans Andrzej Olechowski (znaczna część elektoratu, zwłaszcza tego mniej wyrobionego politycznie daje się ująć wyglądem, urodą, posturą polityka, nie przykładając wielkiej wagi do jego rzeczywistych dokonań i poglądów) za późno wystartował. Przywódca AWS Marian Krzaklewski miał wszystkie atrybuty – świetną i nowoczesną kampanię wyborczą, dynamicznych i gotowych na niekonwencjonalne zagrania sztabowców, całkiem urodziwą żonę, brak haków w plecach w postaci niejasnych powiązań z tajną policją komunistyczną czy podejrzenia o posiadanie konta w Szwajcarii czy Bahamach. „Maniek” – jak poufale nazywali go niektórzy współpracownicy – posiadał tylko jedną wadę: nie dorósł do walki o popularność wśród narodu, stąd całkowite
fiasko jego kampanii w pierwszej rundzie wyborów.

W dzisiejszej dobie wybór Kaczyńskiego lub Tuska, obojętnie, na którego z wyścigowych koni postawimy, to w dużym stopniu głosowanie przeciwko dotychczasowemu prezydentowi otoczonemu wianuszkiem pochlebców i gnących się w lansadach dworaków. Przeciwko odwołującemu się po faryzejsku do włościańsko-proletariackiej wrażliwości miłośnikowi pławienia się w luksusie, który wywodząc się z partii komunistów sam najlepiej się czuł w lakierkach i sztuczkowym fraku wśród finansowych oligarchów, tańcząc na ślubach ich córek z potomkami zubożałej arystokracji.

Zagadką pozostaje, kto w ostatnich dniach zdoła przekonać do siebie więcej wyborców tych kandydatów, którzy odpadli w pierwszej fazie rozgrywki. Czy Lech Kaczyński nie zrazi do siebie decydującej cząstki elektoratu wizerunkiem człowieka ogarniętego obsesjami i wybuchowego, na który częściowo sam sobie zapracował (okrzyk „Spieprzaj, dziadu!” do osobnika zakłócającego złośliwie przebie wiecu podczas wyborów samorządowych w 2002 r. czy zakaz organizacji parady mniejszości seksualnych w centrum Warszawy)?

Być może – niczym George Bush w ostatnich wyborach – przyciągnie do siebie radykalnie tradycjonalistyczny elektorat, zwłaszcza na prowincji. Na tę grupę wyborców może też liczyć Donald Tusk, jeśli zdoła dotrzeć do niej z przekazem, jaki stanowić musiałby starannie wyretuszowany wizerunek potomka prostej rodziny z tradycjami, utrzymującej się przez lata z uczciwej i – co ważne – fizycznej pracy.
Tuskowi, szczególnie w mniej rozwiniętych gospodarczo i zmagających się z bezrobociem regionach kraju, zaszkodzić może jednak udział w kampanii osób budzących negatywne skojarzenia u uboższych poprzez swoje zaangażowanie w przeszłości w nie do końca przejrzyste działania gospodarcze.

Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"

wybory
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)