Wywalczony przez związki zawodowe "Program monitorowanych zwolnień" miał zachęcić do odejścia i chronić odprawianych pracowników. Kolejarze twierdzą jednak w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że zmuszano ich do odejścia metoda kija i marchewki.
Najpierw władze największego w Polsce przewoźnika proponowały zwalnianym 15 tysięcy złotych plus równowartość sześciu pensji. Następnie miały zmuszać pracowników do odejścia szantażem. Kolejarze twierdzą, że w taki sposób działał dyrektor Śląskiego Zakładu Przewozów Regionalnych - Przemysław Gardoń. W rozmowach z pracownikami groził, że jeśli nie odejdą dobrowolnie, przyjmując pieniądze - zwolni ich bez wypłacania im ani złotówki.
Gardoń w rozmowie z dziennikiem zaprzeczył tym doniesieniom.
"Gazeta Wyborcza"/man/dyd