Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Eksperci o wynikach wyborów prezydenckich na Białorusi

0
Podziel się:

19.3.Warszawa (PAP) - Wyników niedzielnych wyborów prezydenckich
na Białorusi nie można traktować jako wiarygodnych - uznała w
rozmowie z PAP trójka polskich ekspertów z zakresu polityki
wschodniej.

19.3.Warszawa (PAP) - Wyników niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi nie można traktować jako wiarygodnych - uznała w rozmowie z PAP trójka polskich ekspertów z zakresu polityki wschodniej.

Ich zdaniem, teraz państwa członkowskie Unii Europejskiej powinny wspólnie zdecydować o wyciągnięciu konsekwencji wobec Białorusi.

Rozmówcami PAP byli: były polski dyplomata na Białorusi Marek Bućko, szef Ośrodka Studiów Wschodnich Jacek Cichocki i doradca premiera ds. Polonii i Polaków za granicą, Michał Dworczyk.

Z oficjalnych sondaży białoruskich opublikowanych bezpośrednio po zakończeniu niedzielnego głosowania wynika, że na Alaksandra Łukaszenkę oddało głos 84 proc., a na kandydata opozycji - Alaksandra Milinkiewicza - nieco ponad 3 proc. głosujących.

Zdaniem Bućki, białoruskie wybory "zostały sfałszowane już przed wyborczą niedzielą". "Proces wyborczy został sfałszowany jako całość" - ocenił.

"Wybory to nie jest tylko samo głosowanie. To także kampania w mediach, swobodnie prowadzona agitacja wyborcza - bez obaw, że pójdzie się za to do więzienia. W tym sensie wybory zostały sfałszowane już miesiąc temu" - podkreślił Bućko.

Podobnie uważa Jacek Cichocki z OSW. Jego zdaniem opublikowane wstępne wyniki głosowania należy traktować nie jako realny wynik, lecz "czystą projekcję deklaracji i intencji władz".

"Władze kontrolują proces wyborczy na każdym etapie. Nie ma tam żadnego niezależnego sposobu monitorowania tych wyborów - mężów zaufania, czy - poza niewielką grupą obserwatorów OBWE - niezależnych obserwatorów przy liczeniu głosów" - argumentował.

Według Cichockiego, nie ma podstaw, by twierdzić, że władza, która podejmuje w czasie kampanii wyborczej "szereg nieuczciwych i niedemokratycznych działań", przeprowadzi uczciwe wybory.

Michał Dworczyk przyznał, że "nie wyobraża sobie", aby OBWE, która nadzorowała przebieg białoruskich wyborów, mogła opublikować raport, w którym nie dostrzegałaby nadużyć.

"Nie mówimy tylko o samym dniu głosowania, lecz o całym procesie wyborczym. Widząc to, co się działo na Białorusi, nie można ocenić tych wyborów inaczej, niż krytycznie" - zaznaczył.

Rozmówcy PAP zgodnie uznali, że Polska, wspólnie z Unią Europejską, powinna teraz rozważyć wprowadzenie sankcji wobec Białorusi - m.in. poprzez wprowadzenie zakazu wjazdu na teren Unii przedstawicieli administracji państwowej.

Marek Bućko uważa, że Unia Europejska popełniła "olbrzymi błąd" nie ogłaszając przed niedzielnymi wyborami, które kategorie urzędników w przypadku zaangażowania się w fałszowanie głosowania zostaną objęte sankcjami - m.in. w postaci zakazu wjazdu na teren Wspólnoty.

Do tych osób Bućko zaliczył m.in. przewodniczących komisji wyborczych, pracowników administracji prezydenta i niektórych funkcjonariuszy administracji państwowej.

"Gdyby UE ogłosiła taką listę dwa miesiące temu, to ci urzędnicy mieliby czas na przemyślenie, czy w ich prywatnym interesie opłaca im się gorliwie wykonywać polecenia administracji. Może wystarczy tylko pozorować gorliwość, ale za bardzo się nie wychylać" - argumentował.

Bućko uważa, że Polska powinna brać pod uwagę zerwanie stosunków dyplomatycznych z Białorusią lub co najmniej obniżenie ich rangi.

Cichocki - choć również opowiada się za wprowadzeniem sankcji wobec białoruskiego aparatu władzy - to zaznacza, że ich dolegliwość powinna być uzależniona od tego, "co się wydarzy dalej" na Białorusi, już po wyborach. Np. jaki będzie stosunek władz wobec opozycjonistów.

Dworczyk akcentuje, że samodzielne działania Polski, bez porozumienia z Unią Europejską, będą mało efektywne. Według niego nasz kraj powinien konsekwentnie przekonywać Europę, by ta "zrealizowała swoje zapowiedzi mówiące o sankcjach dla Białorusi, jeżeli wybory zostaną sfałszowane".

"(Sankcje) Byłyby uciążliwe dla dużej rzeszy (białoruskich) urzędników, którzy swoje pieniądze wydają w Unii Europejskiej, czy w państwach do niej kandydujących. To na pewno byłoby wbiciem +klina+ między administrację, a samego Łukaszenkę" - uważa doradca polskiego premiera. (PAP)

km/ zf/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)