Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Hydrolog: powodziom nie można zapobiec, trzeba minimalizować skutki

0
Podziel się:

Wały przeciwpowodziowe i zbiorniki retencyjne nie wystarczą, żeby uchronić
południową Polskę przed powodziami. Ludzie na terenach zalewowych mogą się jednak przystosować -
powiedział PAP hydrolog, dr hab. Artur Magnuszewski z Uniwersytetu Warszawskiego.

Wały przeciwpowodziowe i zbiorniki retencyjne nie wystarczą, żeby uchronić południową Polskę przed powodziami. Ludzie na terenach zalewowych mogą się jednak przystosować - powiedział PAP hydrolog, dr hab. Artur Magnuszewski z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jak wyjaśnił PAP Magnuszewski, są trzy zasadnicze sposoby radzenia sobie z zagrożeniem powodziowym.

Pierwszy z nich to zapobieganie, czyli budowanie np. zbiorników retencyjnych i wałów przeciwpowodziowych. Drugi to przystosowanie, czyli odpowiednie planowanie przestrzenne i takie projektowanie domów i zabudowań gospodarczych na terenach zagrożonych zalaniem, aby straty w wypadku powodzi były jak najmniejsze. Trzeci, drastyczny sposób to opuszczenie miejsc regularnie zalewanych.

"Ten ostatni sposób jest radykalny i trudny do zaakceptowania. Ludzie na ogół nie są skłoni do opuszczania swojej ziemi i domów. Przy czym, jak ogląda się w telewizji obrazy domów, którym grozi zalanie, bo zbudowane są kilka metrów od rzeki, to trudno się oprzeć wrażeniu, że to igranie z naturą. Trzeba pamiętać, że rzeka to nie jest niebieska linia na mapie, rzeka to cała dolina, którą wyrzeźbiła ona w okresie gwałtownego przyboru" - podkreślił hydrolog. Mimo oczywistego zagrożenia powodzią ludzie wciąż, z różnych powodów, będą mieszkali nad brzegami wylewających rzek, licząc, że ich dobytek i ich samych zabezpieczą wały przeciwpowodziowe. Ale, jak przypomniał Magnuszewski, doświadczenie już wielokrotnie pokazało, że wały bezpieczeństwa nie gwarantują.

"Budowle hydrologiczne takie jak wały i zbiorniki retencyjne budowane są z dużym zapasem, żeby były w stanie wytrzymać tzw. wodę stuletnią, czyli wezbranie wody statystycznie występujące raz na kilkadziesiąt lub nawet sto lat. Jednak nawet to nie wystarczy, kiedy wystąpi taka sytuacja, z jaką mamy do czynienia teraz, kiedy wzrost poziomu wody w rzekach liczony jest w metrach, a czas przyboru w godzinach. Nie ma się co łudzić, że techniczne zabezpieczenia wystarczą" - podkreślił hydrolog.

Ponadto, jak dodał, niektóre obszary, zwłaszcza luźno zabudowane tereny wiejskie, celowo nie są zabezpieczone wałami, bo pozwala to na tzw. naturalną retencję, czyli wylewanie rzek na pola i łąki. "Gdyby zbudować wały wzdłuż całych brzegów, to przy gwałtowanych opadach woda z mniejszych rzek miałaby tylko jedno ujście - do większej rzeki. Tam powstałaby wtedy taka fala kulminacyjna, że żadne zabezpieczenia nie uchroniłyby nas przed katastrofą. Poza tym wały to konstrukcje ziemne, które mają swoją wytrzymałość. Nie mogą długo znajdować się w wodzie, bo nasiąkają i zaczynają najpierw przepuszczać, a później pękać" - tłumaczył.

Mieszkańcy terenów zalewowych nie powstrzymają żywiołu, ale wciąż powstające nowe rozwiązania techniczne mogą im pomóc zminimalizować skutki powodzi. "W Polsce jeszcze się o tym na razie nie mówi, ale np. w Holandii już projektuje się domy, które mogą przetrwać powódź, albo na palach, albo np. z dolnymi kondygnacjami tak szczelnymi, żeby woda nie wdarła się do środka" - powiedział Magnuszewski.

Magnuszewski przypomniał, że gwałtowne wzrosty poziomu rzek, powodujące powodzie w południowej Polsce, są nieuniknione, bo to wynika z klimatu i z ukształtowania terenu. Polska, jak wyjaśnił, jest w tej niekorzystnej sytuacji, że zasoby wodne nie są równomiernie rozłożone ani geograficznie, ani w czasie. Powoduje to, że mogą nas w tym samym roku dotykać zarówno powodzie, jak i susze. Południowe, zwłaszcza górskie i podgórskie regiony, nie mają kłopotu z niedoborem wody, na górskich rzekach można budować zbiorniki retencyjne, które magazynują wodę w czasie, kiedy jest jej za dużo, a oddają, gdy jej brakuje.

Jednak górskie rzeki też o wiele szybciej przybierają, kiedy nadchodzą ulewy. "W wielu miejscach nieduże rzeki jak np. Kłodnica, Iłowica, Biała Tarnowska teraz stanowią tak wielkie zagrożenie. Poziom wody w nich wzrósł tak znacznie, że przestały się mieścić w korytach" - mówił Magnuszewski. "Z kolei na terenach nizinnych, mniej zagrożonych powodziami opadowymi, nie ma właściwie gdzie budować zbiorników retencyjnych i wody w niektórych okresach brakuje, zwłaszcza dla rolnictwa - mówił. (PAP)

ula/ abe/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)