Policja w Głownie (Łódzkie) bada okoliczności nieudzielenia pomocy starszemu mężczyźnie, który zasłabł w okolicach miejscowego szpitala. Przez kilkadziesiąt minut do mężczyzny nie przyjeżdżało pogotowie, do chorego nie wyszedł także nikt ze szpitala.
"Policjanci prowadzą czynności sprawdzające, czy doszło do przestępstwa nieudzielania pacjentowi pomocy" - powiedziała w piątek PAP rzeczniczka policji w Zgierzu Magdalena Złotnicka. Sprawę bada także zgierska prokuratura.
Według policji, 1 marca ponad 60-letni mężczyzna, który zasłabł na ulicy kilkaset metrów od szpitala, czekał na pomoc ponad 40 minut. Jak ustalono, przypadkowi przechodnie kilkakrotnie wzywali do chorego pogotowie, ale karetki były na innych interwencjach. Świadkowie informowali także szpital o cierpiącym na ulicy człowieku. Jednak przez kilkadziesiąt minut nikt ze szpitala nie interweniował.
Według Złotnickiej, dopiero po interwencji policjantów, którzy pojawili się na miejscu, szpital wysłał karetkę przewozową z sanitariuszami, która zabrała chorego.
Dyrektor szpitala nie ma sobie nic do zarzucenia. Podkreśla, że zgodnie z przepisami takiego pacjenta powinna dowieźć do szpitala karetka pogotowia. "Ostatecznie jednak to my udzieliliśmy pomocy, wysyłając bez podstaw prawnych karetkę z sanitariuszami, żeby tego chorego przywieźli. Jeśli by coś się stało, to ja ryzykowałem i lekarz, który wydał taką dyspozycję" - powiedział PAP dyrektor szpitala w Głownie Marian Łabędzki
Pacjent u którego rozpoznano tętniaka jamy brzusznej, został później przewieziony do jednego z łódzkich szpitali, gdzie przeszedł skomplikowaną operację. (PAP)
szu/ wkr/ jra/