Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Ludzie z kancelarii prezydenta Wałęsy zeznawali w procesie "Słowika"

0
Podziel się:

Ministrowie i urzędnicy z kancelarii
prezydenta Lecha Wałęsy, którzy w 1993 r. mogli mieć związek z
procedurami ułaskawieniowymi stosowanymi przez b. prezydenta,
zeznawali w środę przed warszawskim sądem w sprawie przeciw
Andrzejowi Z. ps. "Słowik".

Ministrowie i urzędnicy z kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, którzy w 1993 r. mogli mieć związek z procedurami ułaskawieniowymi stosowanymi przez b. prezydenta, zeznawali w środę przed warszawskim sądem w sprawie przeciw Andrzejowi Z. ps. "Słowik".

Warszawska Prokuratura Okręgowa oskarżyła Andrzeja Z. - "Słowika" - o wręczenie w latach 90. co najmniej 150 tys. dolarów łapówki urzędnikom Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy w zamian za ułaskawienie go z odbywania reszty kary. "Słowik" został ułaskawiony 18 października 1993 r., w czasie gdy prezydentem był Wałęsa. W 1987 r. sąd skazał prawomocnie Andrzeja Z. (który wówczas nazywał się Banasiak, ale potem zmienił nazwisko) na 6 lat więzienia za kradzieże i rozboje. Jednak po 2 latach i 8 miesiącach "odsiadki" skazany otrzymał od kierownictwa więzienia losowo przyznaną przepustkę, z której nie powrócił i ukrywał się.

Pracownicy kancelarii prezydenta zajmujący się ułaskawieniami opisywali przed sądem procedurę biegu takich spraw. Po wpłynięciu wniosku o ułaskawienie, w kancelarii decydowano, jakim trybem ma ona biec: zwykłym czy przyspieszonym - prezydenckim. Taki wniosek był odsyłany do Prokuratora Generalnego do zaopiniowania. Po odpowiedzi prokuratora i uzyskaniu opinii sądów, które orzekały w danej sprawie, oraz uzyskaniu akt z sądu, pracownik kancelarii pisał opinię czy należy ułaskawić, czy nie korzystać z prawa łaski.

Według Włodzimierza Porażki, prawnika z kancelarii prezydenta, który sporządził opinię o ułaskawieniu "Słowika", była ona przygotowana jedynie na podstawie dokumentów uzyskanych od sądów, prokuratury i policji, nie było kontaktów osobistych pracowników przygotowujących dokumenty do ułaskawienia z wnioskodawcami czy adwokatami skazanych. W tej sprawie opinie sądów były pozytywne, a opinia prokuratora generalnego - negatywna.

Włodzimierz Porażka zeznał, że o tym, jaka ma być opinia, nie rozmawiał z nim żaden z jego bezpośrednich przełożonych ani ministrowie Lech Falandysz czy Mieczysław Wachowski. Nie pamięta tej sprawy z tamtego czasu, ponieważ była jedną ze standartowych spraw rozpatrywanych codziennie w biurze prawnym.

Według ówczesnego dyrektora biura prawnego Kancelarii Prezydenta, Andrzeja Galińskiego w sprawach poważniejszych czy bardziej skomplikowanych oraz w takiej sytuacji, gdy opinia prokuratora generalnego była negatywna, przedstawiał sytuację nadzorującemu biuro ministrowi Lechowi Falandyszowi. Z Falandyszem uzgadniali, czy proponować prezydentowi ułaskawienie skazanego - zeznawał w środę Galiński.

Dyrektor powiedział, że na początku kadencji Lecha Wałęsy sam jeździł z Wiejskiej, gdzie mieściło się biuro prawne, do Belwederu i przedstawiał prezydentowi projekty postanowień o skorzystaniu z prawa łaski. Później - gdy wszystkich spraw wymagających podpisu prezydenta zrobiło się więcej - pozostawiał postanowienia do podpisu z krótka notatką - zestawieniem wszystkich wniosków i ich opisem.

Galiński powiedział, że początkowo przywoził do prezydenta całą dokumentację związaną z ułaskawieniem - akta sądowe, wszystkie opinie wydane w sprawie, jednak ponieważ sam widział, że prezydentowi podawane są do podpisu jedynie same postanowienia, potem nie przekazywał całej dokumentacji w obawie, że się zagubi.

Zeznał, że kilkanaście razy nie zgadzał się z Falandyszem i wtedy starał się, aby odmienna od jego zdania decyzja ministra znalazła się w jakiś sposób w dokumentach sprawy - albo jako dekretacja na wniosku o ułaskawienie, albo np. jako część opinii biura prawnego.

Zeznający w środę szef gabinetu prezydenta Wałęsy Mieczysław Wachowski powiedział, że nie miał żadnego wpływu na decyzje o ułaskawieniach. Tymi sprawami zajmował się Departament Prawny, który mu nie podlegał. "Mieliśmy tu wyraźny rozdział obowiązków, ja nie wchodziłem w kompetencje pana prof. Falandysza" - mówił. Powiedział, że zaraz po informacji w 2001 r., że przy tej sprawie była łapówka za ułaskawienie, uznał to za nonsens.

Stanisław Iwanicki, który był szefem kancelarii prezydenta Wałęsy pod koniec jego kadencji, zeznawał w środę, że o sprawie dowiedział się w 2001 r. od dziennikarki TVP, która pytała go o ułaskawienie "Słowika" w 1993 r. Nie pamiętał wtedy, że to on - jako zastępca prokuratora generalnego - podpisał negatywną opinię o ułaskawieniu.

Wyjaśnił, że dziennikarka powiedziała mu, iż źródłem jej informacji jest osoba z resortu sprawiedliwości, którym wówczas kierował Lech Kaczyński. Dopytywana przez Iwanickiego miała powiedzieć, że ujawnił jej to jeden z ministrów. Iwanicki próbował wytłumaczyć dziennikarce, że skoro nie ma w tej sprawie śledztwa prokuratorskiego, a ujawnia ją ktoś z kierownictwa resortu sprawiedliwości, to dzieje się to po to, by wywołać śledztwo na podstawie informacji medialnych. Powiedział przed sądem, że tłumaczył dziennikarce, iż sprawa jest poważna i niebezpieczna, docenia jej odwagę, ale w ten sposób wyręcza prokuraturę w jej obowiązkach.

"Słowik" dowieziony został na rozprawę z aresztu, gdzie odsiaduje karę więzienia na podstawie innych wyroków (m.in. za kierowanie gangiem pruszkowskim).(PAP)

ago/ hes/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)