Białoruski przywódca Alaksandr Łukaszenka podgrzał w czwartek, na cztery dni przed wyborami prezydenckimi atmosferę przedwyborczą, krytykując i ostrzegając zagranicznych obserwatorów i opozycję.
"Otworzyliśmy się bardziej niż kiedykolwiek. Ale trzeba pamiętać, że to nasz kraj i nie pozwolimy nikomu kierować naszymi komitetami, czy to delegatom z Niemiec, czy z Francji, z OBWE, itd." - oświadczył Łukaszenka, cytowany przez państwową agencję BiełTA.
Do obserwatorów, którzy w 2006 roku uznali wybory prezydenckie za sfałszowane (Łukaszenka otrzymał w nich 80 proc. głosów) szef państwa skierował nieco zagadkowe ostrzeżenie, aby "nie przekraczali Rubikonu, ani wewnętrznego, ani zewnętrznego".
"Oni (obserwatorzy) - powiedział prezydent Białorusi - muszą zrozumieć, że to Białorusini przeprowadzają wybory. To nasze suwerenne prawo!".
"Zadziwiają mnie ci zagraniczni obserwatorzy: zachowują się, jakby tu byli gospodarzami wyborów prezydenckich" - kontynuował swe ostrzeżenia, po czym dodał: "Niech obserwują wybory i wyciągają wnioski".
Przekazana przez agencję BiełTA wypowiedź zawierała także rodzaj instrukcji dla członków komitetów wyborczych, jak mają się zachowywać: "Szef przy urnach jest jeden: przewodniczy w komisji w każdym kolegium. Nikt nie ma prawa przyjść i mówić mu, co powinien robić. Nikomu nie wolno pozwolić na fotografowanie, podpisywanie, nagrywanie".
Białoruski przywódca nie szczędził też krytyki i ostrzeżeń opozycji, która na dzień wyborów planuje wiec protestacyjny. Ostrzegł, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i KGB będą zdecydowanie reagowały na każde pogwałcenie prawa w dniu wyborczym i później.
"Nie wyprowadzą żadnych ludzi na ulicę. Naród nie potrzebuje ulicy. Wszyscy wiedzą, że (liderzy opozycji) popychają nastolatków do przodu, a sami chowają się za ich plecami, albo po prostu rzucają się do ucieczki" - powiedział Łukaszenka. (PAP)
ik/ ro/
7912926
