Zdaniem byłego ministra spraw zagranicznych Stefana Mellera "niebywale dramatyczne" negocjacje podczas szczytu UE w Brukseli, dają szansę na lepsze, wzajemne zrozumienie państw członkowskich, które w przyszłości przyniesie wzmocnienie Europy.
W sobotę nad ranem, po kilkudziesięciu godzinach negocjacji, przywódcy państw Unii Europejskiej porozumieli się w Brukseli w sprawie mandatu, stanowiącego projekt nowego traktatu UE.
Polsce nie udało się przekonać do pierwiastkowego systemu ważenia głosów w Radzie UE.
"Ten szczyt uwrażliwia starą Unię na problemy nowych członków. Jak już opadną wszystkie fale gniewu, kiedy niektóre słowa i argumenty zostaną zapomniane, to mam nadzieję, że trwałą wartością tego szczytu zostanie lepsze wzajemne zrozumienia, a to spowoduje niezwykle silne wzmocnienie Europy, które jest równie ważne jak same procedury" - powiedział Meller w sobotę w rozmowie z PAP.
Jego zdaniem, w Unii nie powinno być ani przegranych ani wygranych, powinien być osiągany kompromis i do tego, według Mellera, doszło w nocy z piątku na sobotę w Brukseli.
Meller zwrócił jednak uwagę, że podczas negocjacji używano "często retoryki niepotrzebnej i gniewnej".
Jako przykład podał posługiwanie się przez stronę polską "w sposób nie do końca usprawiedliwiony" argumentem wojennym.
Chodzi o wypowiedź premiera Jarosława Kaczyńskiego dla wtorkowych, radiowych "Sygnałów Dnia". "Domagamy się tylko tego, by nam oddano to, co nam zabrano. Gdyby Polska nie przeżyła lat 1939-1945, byłaby dzisiaj, jeśli odwołać się do kryterium demograficznego, państwem 66-milionowym" - powiedział wówczas szef polskiego rządu.
Opierając się na tej wypowiedzi czwartkowy "Financial Times" napisał, że Polska podczas szczytu UE będzie zabiegać o rekompensatę za swoje straty wojenne przy ustalaniu systemu podejmowania decyzji w UE tzw. podwójną większością głosów, gdzie o sile danego kraju decydować ma m.in. liczba jego mieszkańców.
"To nie najlepszy sposób argumentowania zwłaszcza wobec całej Unii, a Niemcy były tylko prezydencją unijną, a nie samą w sobie, dla swojego państwa" - powiedział Meller.
Zdaniem byłego ministra spraw zagranicznych, większość państw członkowskich UE wolałaby pewnie żeby doszło do bardziej zasadniczych rozstrzygnięć odsuwających porozumienia nicejskie i wprowadzający na dłuższy czas porządek.
"Z tej perspektywy byłoby lepiej, bo zawsze jest lepiej wiedzieć dokładnie na czym się stoi, a tak, to Unia wchodzi w okres stagnacji" - powiedział.
Dodał, że Unia nie jest jednak organizacją "obliczoną na kilka lat, ale na długie trwanie i z tej perspektywy, być może te decyzje ułatwiają scalanie Europy i być może uczynią ją na przyszłość silniejszą, ale to się jeszcze okaże".
Meller ocenił, że polska delegacja wiedziała o co jej chodzi i dochodziła do swojego celu w sposób zdecydowany i stanowczy, "tylko używając niekiedy retoryki, która mogła razić partnerów".
W jego opinii negocjacje na szczycie do końca powinna prowadzić ta osoba, która była na miejscu w Brukseli. "Poufne telefony są zrozumiałe, ale oficjalnie powinien być jeden głos" - powiedział były minister spraw zagranicznych.
W ten sposób odniósł się do nocnych rozmów telefonicznych m.in. prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego i brytyjskiego premiera Tony'ego Blaira z premierem Jarosławem Kaczyńskim. (PAP)
wal/ ls/