Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

SKW było przy przesłuchaniu w Afganistanie części świadków ws. Nangar Khel

0
Podziel się:

Przedstawiciele Służby Kontrwywiadu
Wojskowego byli obecni przy przesłuchiwaniu przez żandarmerię w
bazie Wazi Khwa w Afganistanie części żołnierzy, którzy mogli mieć
wiedzę o akcji, w której zginęło kilkoro cywili, w tym kobiety i
dzieci.

Przedstawiciele Służby Kontrwywiadu Wojskowego byli obecni przy przesłuchiwaniu przez żandarmerię w bazie Wazi Khwa w Afganistanie części żołnierzy, którzy mogli mieć wiedzę o akcji, w której zginęło kilkoro cywili, w tym kobiety i dzieci.

Przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie zeznawał w czwartek w charakterze świadka jeden z dwóch służących w bazie funkcjonariuszy SKW, mjr Radosław J.

Świadek był na miejscu zdarzenia następnego dnia po zajściu - uczestniczył w oględzinach, szukał śladów pocisków i obecności bojowników, gromadził informacje, początkowo (zanim nie zepsuł się jego aparat fotograficzny) robił zdjęcia, a także ustalał współrzędne ważnych dla wyjaśnienia sprawy punktów.

"Po przybyciu dowiedziałem się od tłumacza, że rodziny zmarłych przystąpiły do pochówku swoich bliskich. Nie było już możliwości dokonania oględzin zwłok; po pierwsze ze względu na miejscową tradycję i kulturę, a także na wzburzenie ludności" - powiedział mjr J.

Jak zeznał, wraz z żołnierzami pierwszego plutonu (w skład którego wchodzą oskarżeni) udał się na miejsce wskazane jako to, z którego prowadzono ogień. "Rozmawiałem głównie z plut. Tomaszem Borysiewiczem, który stwierdził, że to na jego rozkaz był prowadzony ogień z moździerza" - mówił świadek.

Żołnierze twierdzili, że strzelali w odpowiedzi na ostrzał talibów. "Powiedziano, że wystrzelono ok. 20 nabojów moździerzowych. Widzieliśmy łuski od WKM (wielkokalibrowego karabinu maszynowego)" - zeznał.

Jak mówił, jeśli dobrze pamięta, to Borysiewicz wskazał miejsce, z którego mieli strzelać bojownicy. "Poprosiłem, żeby żołnierze ustawili się w tyralierę i szukali śladów bojowników. Przeszliśmy dwa lub trzy wzniesienia. Nie znaleźliśmy łusek potwierdzających ich obecność; śladów po strzale z moździerza zresztą też" - zeznał. "Jedyne, co znaleźliśmy, to kamienny wał, który był najprawdopodobniej stanowiskiem obserwacyjnym. Była stamtąd bardzo dobra widoczność" - dodał.

Major udał się potem do zabudowania Shah Mardan (w rejonie wioski Nangar Khel), na które spadły pociski. Widział ślady na ścianie, miejsce wybuchu przy murze, dziurę w dachu i pozostałości po udzielaniu pierwszej pomocy m.in. zużyte opatrunki.

Jak mówił, na miejscu oględzin czynności "generalnie" wykonywał chorąży z żandarmerii. "Ja mu zwracałem uwagę na szczegóły, na przykład, by na zdjęciach był kompas, żeby łatwiej było je potem zorientować na mapie" - wskazał.

Świadek zeznał, że gdy byli w rejonie zdarzenia, nadeszła wiadomość, że baza Wazi Khwa została zaatakowana przez Afgańczyków. Jak mówił, drugi funkcjonariusz SKW relacjonował mu później, że "tłum był trudny do opanowania". Według świadka, zajście było reakcją na akcję żołnierzy w wiosce.

Major zeznał, że w bazie przekazał amerykańskiemu dowódcy wersję wydarzeń przedstawioną mu wcześniej przez żołnierzy - o odpowiedzi ogniem na atak.

Świadek podał, że rozmawiał o zajściu z dowódcą bazy Olgierdem C. i poprosił go, "by uważał na żołnierzy drużyny, która prowadziła ostrzał". "Miałem świadomość, że zdarzenie wywarło silny wpływ na ich psychikę. Obawiałem się, że ktoś może popełnić samobójstwo. Zaproponowałem by odebrać im broń, ale z tego co się orientuję, tak się nie stało" - mówił.

"Przekonanie o ich złej kondycji miałem na podstawie ich wyglądu i zachowania na miejscu zdarzenia i potem. Niektórzy żołnierze w ogóle się nie odzywali; unikali kontaktu wzrokowego ze mną i chorążym z żandarmerii. Widać było po ich twarzach zmęczenie i wielki stres" - powiedział świadek.

Major zeznał, że prowadził rozmowy operacyjne z żołnierzami po zajściu. Podał, że nie sporządzał z nich żadnych protokołów, a jedynie notatki i to też nie ze wszystkich, tylko tych w których pojawiały się nowe wątki i istotne informacje. "Nie miały charakteru nękania" - zapewnił w odpowiedzi na pytania mecenasów.

Świadek mówił, że "zdarzały się sytuacje, w których chorąży z żandarmerii prowadził czynności, a on przebywał w pomieszczeniu, np. korzystając z internetu". Czasami - jak przyznał - zadawał także pytania. "Nie pamiętam czy odpowiedzi na moje pytania były notowane, ale nie mogę tego wykluczyć" - zeznał. "Nie było tak, że rzeczy, których się dowiedziałem, trzymałem dla siebie. Rozmawiałem o zdarzeniu z chorążym z żandarmerii i prokuratorem" - dodał.

Wskutek ostrzału w sierpniu 2007 z rąk polskich żołnierzy w okolicy wioski Nangar Khel w Afganistanie zginęło kilkoro cywili, w tym kobiety i dzieci. Na ławie oskarżonych zasiada siedmiu wojskowych: kpt. Olgierd C., (nie zgodził się na ujawnianie danych) oraz ppor. Łukasz Bywalec, "Bolec", chor. Andrzej Osiecki, "Osa", plut. Tomasz Borysiewicz, "Borys", i trzech starszych szeregowych: Damian Ligocki, "Ligo", Jacek Janik, "Dżej Dżej" i Robert Boksa, "Bokser".

Sześciu oskarżono o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi dożywocie, jednego - o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od pięciu do 15 lat pozbawienia wolności i - w wyjątkowych przypadkach - 25 lat więzienia. Żołnierze nie przyznają się do winy. (PAP)

ktl/ itm/ jbr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)