Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Specjaliści: wszczepienny defibrylator serca

0
Podziel się:

O konieczności skuteczniejszego rozpoznawania
przez lekarzy, przede wszystkim rodzinnych, zagrożenia nagłym
zgonem sercowym u pacjentów i zapobiegania mu przez wszczepianie
defibrylatora serca dyskutowali w sobotę kardiolodzy w Łodzi.

*O konieczności skuteczniejszego rozpoznawania przez lekarzy, przede wszystkim rodzinnych, zagrożenia nagłym zgonem sercowym u pacjentów i zapobiegania mu przez wszczepianie defibrylatora serca dyskutowali w sobotę kardiolodzy w Łodzi. *

Według specjalistów nagły zgon sercowy to bardzo poważny problem społeczny, który powoduje więcej zgonów wśród chorych niż udary mózgu, nowotwory płuc, piersi oraz AIDS łącznie.

Jak poinformował szef Kliniki Kardiologii Interwencyjnej, Kardiodiabetologii i Rehabilitacji Kardiologicznej Centralnego Szpitala Weteranów w Łodzi prof. Andrzej Lubiński, szacuje się, że w Polsce co tydzień ginie w wyniku nagłego zgonu sercowego ok. 30 osób na każdy jeden milion osób, czyli tygodniowo umiera nagle 1200 osób.

Głównymi przyczynami nagłego zgonu sercowego są groźne zaburzenia rytmu serca - migotanie komór i częstoskurcz komorowy. Szczególnie zagrożone są osoby z uszkodzeniem serca po zawale lub te, które już wcześniej przebyły napady takich arytmii serca. Szanse na uratowanie osoby, u której dojdzie do zatrzymania akcji serca poza szpitalem, wynoszą około 2-10 proc.

Według lekarzy skuteczną metodą pozwalającą zapobiec nagłemu zgonowi sercowemu jest implantacja urządzenia tzw. "wszczepialnego defibrylatora serca" (ICD), które potrafi rozpoznać groźną arytmię i przerwać ją poprzez odpowiednią stymulację lub wyładowanie elektryczne (defibrylacja).

Korpus defibrylatora - wielkością porównywalny do opakowania kremu - wszczepia się pacjentowi podskórnie w okolicę pod obojczykiem, a elektrody (od 1 do 3) poprzez układ żylny wszczepia się do serca. Twórcą tego urządzenia był pochodzący z Polski Michael Mirowski.

Zdaniem prof. Lubińskiego trzeba uświadamiać lekarzy, że nagły zgon sercowy jest najważniejszą przyczyną zgonów w wysokorozwiniętych społeczeństwach i istnieje metoda, która pozwala to ryzyko usunąć.

"Defibrylator serca nie leczy, ale monitoruje prace serca i przerywa sekwencję zdarzeń, która prowadzi do nagłego zgonu, niemal w 100 proc. Upowszechnienie wiedzy wśród lekarzy i decydentów rozdzielających środki finansowe, która objaśnia na czym polega to ryzyko, jak identyfikować zagrożenie nagłym zgonem sercowym jest czynnikiem decydującym w rozpowszechnieniu tej metody" - uważa prof. Lubiński.

Według niego, niestety, wciąż częstość stosowania takiego leczenia w Polsce jest kilkakrotnie mniejsza niż w Niemczech, w Czechach, na Węgrzech czy w USA. W Polsce jest leczonych tą metodą rocznie ok. 50 pacjentów na milion mieszkańców, w USA znacznie ponad 300, a w Niemczech prawie 200 osób na milion mieszkańców.

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja pacjentów zagrożonych nagłą śmiercią sercową w regionie łódzkim, w którym implantacja defibrylatora serca jest rzadziej stosowana niż w większości regionów Polski.

W Łódzkiem zaledwie u niespełna 20 proc. pacjentów stosuje się takie leczenie w ramach tzw. prewencji pierwotnej, kiedy przewiduje się ryzyko zgonu i wszczepia się defibrylator zanim dojdzie do zatrzymania krążenia. To niemal dwukrotnie mniej niż np. na Mazowszu czy Śląsku.

Zdaniem specjalistów zapóźnienie Polski i regionu łódzkiego w stosowaniu tej metody nie jest spowodowane barierą finansową, ale brakiem informacji na temat zagrożeń wśród lekarzy, przede wszystkim pierwszego kontaktu.

"Myślę, że lekarze nie zdają sobie sprawy z tego, że jest to metoda, która w tej chwili właściwie nie ma ograniczeń. Każdy pacjent, który potrzebuje defibrylatora, może mieć go wszczepionego, tylko trzeba wysłać go do odpowiedniego ośrodka" - uważa dr Katarzyna Włodarska z Instytutu Kardiologii w Aninie.

Kardiolodzy przyznają, że leczeni tą metodą pacjenci napotykają na duże problemy społeczne związane ze specyfiką ich leczenia. "Żyją w dużej obawie o własne życie, a jest im odmawiane leczenie sanatoryjne czy rehabilitacyjne. Ponadto u części z nich te urządzenia wywołują dość silny ból i często w poczuciu obawy przed tym bólem. Chcemy jednak powiedzieć pacjentom, że po takim zabiegu mogą żyć normalnie" - mówił prof. Lubiński.

Jak zaznaczył na całym świecie rozwijają się grupy samopomocowe wśród pacjentów, którzy wymieniają się informacjami jak wrócić do normalnego życia i aktywności po takim zabiegu.

Konferencję nt. walki z nagłym zgonem sercowym zorganizował łódzki Uniwersytet Medyczny i Klinika Kardiologii Interwencyjnej, Kardiodiabetologii i Rehabilitacji Kardiologicznej Centralnego Szpitala Weteranów w Łodzi. (PAP)

szu/ bno/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)