(dochodzi oświadczenie wicemarszałka województwa)
23.3.Toruń (PAP) - Strajk ciągły rozpoczęli w poniedziałek rano lekarze Wojewódzkiego Szpitala Obserwacyjno-Zakaźnego w Toruniu. Nie zgadzają się na 10-procentowe podwyżki płac, żądają wzrostu wynagrodzenia o tysiąc złotych.
Strajk ogłosiła zakładowa organizacja Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy po tym, jak oczekiwanego skutku nie przyniósł godzinny strajk ostrzegawczy 13 marca i strajk jednodniowy 18 marca.
W strajku bierze udział połowa z 20 zatrudnionych w szpitalu lekarzy, z wyjątkiem ordynatorów, kierowników i osób w wieku emerytalnym. Żądają podwyżki płac o tysiąc złotych, gdyż - jak podkreślają - wzrost płac o 10 proc. oznacza, że lekarze z kilkunastoletnim stażem otrzymają dodatkowo tylko około 300 zł.
Dyrekcja szpitala podkreśla, że 10-procentowa podwyżka została zaproponowana w odniesieniu do umów pracy i dyżurów, co w przypadku lekarzy z drugim stopniem specjalizacji oznacza wzrost pensji o 600-660 zł. Protestujący nie zgadzają się, twierdząc, że wynagrodzenie za dyżury to odrębna kwestia.
"Rozmowy prowadzone z dyrekcją w okresie trwania protestu nie odniosły skutku. Obiecywano nam prowizję w przypadku wypełnienia limitów świadczeń zdrowotnych, ale to nic pewnego. Proponowano nam też przejście na kontrakty, ale na gorszych warunkach niż gdzie indziej" - powiedziała PAP szefowa OZZL w szpitalu Dorota Kasztelowicz.
Zaznaczyła, że w przypadku przejścia na kontrakty dyrekcja proponowała za godzinę pracy w dni powszednie 40 zł, a w dni świąteczne - 55 zł. Zaznaczyła, że dla porównania w największym szpitalu w Toruniu lekarze na kontraktach otrzymują za godzinę odpowiednio 50 i 70 zł.
Propozycję podwyżki o 10 proc. przyjęły dwa pozostałe związki działające w szpitalu - pielęgniarek i pracowników administracyjno- technicznych. W toruńskim szpitalu są miejsca dla 160 pacjentów.
Wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego Edward Hartwich w wydanym w poniedziałek oświadczeniu zapewnił, że wskutek strajku funkcjonowanie szpitala nie zostało zagrożone.
"Szpital pracuje normalnie, a życie i zdrowie przebywających w nim pacjentów nie jest zagrożone. W lecznicy zatrudnionych jest obecnie około 200 osób, pracy nie podjęło jedynie dziesięcioro medyków, co stanowi niewielki procent załogi. Zwłaszcza przy obecnym, blisko 50-procentowym obłożeniu nie musimy się obawiać o bezpieczeństwo i prawidłowe funkcjonowanie placówki" - napisał wicemarszałek.
Hartwich podkreślił, że dyrektor szpitala prowadzi rozmowy z protestującymi. "Jedną z propozycji jest zmiana formy zatrudnienia. Przyjęcie umów kontraktowych oznaczałoby dla każdego spośród uczestników protestu podwyżkę w wysokości 2 tysięcy złotych" - dodał wicemarszałek. (PAP)
rau/ wkr/ jra/