Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

UE: Polscy eurokraci podbijają Brukselę

0
Podziel się:

Polacy uważają się za najbardziej zgraną grupę urzędników w Komisji
Europejskiej w Brukseli. W rozmowach z PAP zapewniają, że nie zapomnieli o Polsce, choć praca w KE
nakazuje im bezstronność. Są młodzi, pełni energii i "bez kompleksu wschodniej Europy".

Polacy uważają się za najbardziej zgraną grupę urzędników w Komisji Europejskiej w Brukseli. W rozmowach z PAP zapewniają, że nie zapomnieli o Polsce, choć praca w KE nakazuje im bezstronność. Są młodzi, pełni energii i "bez kompleksu wschodniej Europy".

"W perspektywie lat widzę ogromną zmianę w podejściu Polaków do pracy w (unijnych) instytucjach. Coraz bardziej zależy im na tym, żeby nie tylko tutaj być, ale też mieć realny wpływ na podejmowane decyzje" - mówi Przemysław Słowik, członek gabinetu komisarza ds. budżetu, Janusza Lewandowskiego.

Jego zdaniem, należy lepiej wykorzystać "potencjał na linii Warszawa - Bruksela". "Na szczęście coraz rzadziej słyszę, że Polacy, którzy wyjechali do Brukseli, to ci, którzy +zdradzili+ interesy kraju. Polska zaczyna zauważać, że +swój+ urzędnik w Brukseli to potencjał, którego nie można nie wykorzystać. Celem UKIE powinno być teraz dbanie o to, by polski urzędnik był zawsze dobrze poinformowany o sprawach i potrzebach swojego kraju" - mówi Słowik.

Zarówno on, jak i inni urzędnicy apelują: "Skończmy wreszcie z tendencyjnym podziałem +my - Polska+ i +oni - Unia+. Przecież nie pracujemy tu dla siebie! Dobro Unii to dobro Polski".

Według najnowszych danych, w liczącej blisko 25 tys. urzędników Komisji Europejskiej pracuje 1176 Polaków. Otwarcie przyznają, że praca w instytucjach zwyczajnie się opłaca. Pensje szeregowych sekretarek zaczynają się od 2,5 tys. euro miesięcznie. Ponadto praca gwarantuje stabilność do samej emerytury: z KE nikogo się nie wyrzuca, chyba że pobije się szefa. Z drugiej strony praca jest czasami monotonna.

"Mit sektora publicznego bywa tutaj żywy. Czasami wręcz denerwuje mnie osiadły tryb pracy niektórych starszych urzędników, który demotywuje resztę zespołu" - uważa Dominik Sobczak, menedżer projektów w Dyrekcji Generalnej ds. Badań Naukowych. Podkreśla, że jego szefowie są zadowoleni z pracy z Polakami. "W ostatnich latach wyraźnie odmłodziła się kadra, bo po wejściu nowych krajów do Unii przyjechali tu w większości młodzi ludzie. Są zmotywowani i mają świeże spojrzenie - to bardzo dobrze sprawdza się w pracy w teamach" - mówi Sobczak.

Za demotywujący polscy urzędnicy uważają system oceny pracowników i awansów, którego reforma przypadła na moment, w którym Polska wchodziła do Unii, czyli w 2004 roku. "Naprawdę trzeba się teraz narobić, żeby uzyskać odrobinę szybszy awans. Dlatego mało kto się wysila; wystarczy pracować przeciętnie" - mówi Sobczak. Zauważa, że rzadko nowi urzędnicy przychodzący po konkursie rzeczywiście mają szansę samodzielnie zdecydować o stanowisku. Dużo osób tkwi w miejscach, w których praca zamiast przynosić satysfakcję, bywa kieratem.

Dla Sobczaka kieratem jednak nie jest. Jak podkreśla, miał sporo szczęścia, bo po zdaniu konkursu dostał pracę, która w pełni odpowiadała jego kwalifikacjom. Kończąc europeistykę oraz finanse i bankowość w Warszawie pracował przy projekcie współfinansowanym z jednego z programów UE. Dlatego do konkursu nie przygotowywał się długo, choć o jedno miejsce ubiegało się wtedy aż 40 osób. Zauważa, że z roku na rok poziom konkursów rośnie, więc trudniej jest przez nie przejść. "Wtedy więcej osób szło +na rybkę+, teraz naprawdę się przygotowują" - dodaje.

Jak podkreślają Polacy w Komisji, pracując dla dobra UE nie stracili sympatii i wrażliwości na polskie sprawy. "Obowiązuje nas absolutna bezstronność i nie wolno nam przyjmować instrukcji od kogokolwiek innego niż pracodawca. A jednak wiadomo, że serce jest sercem i pilnujemy, by Polsce nie działa się krzywda. Nie może to jednak wchodzić w sprzeczność z naszymi obowiązkami" - podkreśla Dorota Lewczuk-Bianco, urzędnik w Dyrekcji Generalnej ds. audytu wewnętrznego.

"Na początku najważniejszy jest networking, budowanie sieci kontaktów zawodowych - radzi jedna z pracujących w Brukseli Polek, która pragnie zachować anonimowość. - Nie można dopuścić do zamykania się w jednym kręgu narodowościowym! Dlatego Polak, który wchodzi w międzynarodowe towarzystwo i pielęgnuje kontakty, lepiej służy interesowi kraju. Zarzuty o +wynarodowienie+ w związku z pracą w międzynarodowym środowisku uważam za absurdalne".

Jak zauważa Dominik Sobczak, otwartość i umiejętność pracy w zespole to podstawa. Trzeba zapomnieć o narodowych stereotypach. "Nie zauważyłem zresztą, żeby pochodzenie wpływało na jakość pracy. Spotykam zesztywniałych Włochów, spóźnialskich Niemców i solidnych Hiszpanów. Wszystko zależy od jednostki" - przekonuje Sobczak.

W domu Doroty Lewczuk-Bianco przy pianinie nuty z utworami Chopina, w lodówce twarożek i pierogi kupione w jednym z licznych w Brukseli polskich sklepów, w komodzie polskie kryształy. Pytana o poczucie narodowej tożsamości denerwuje się, bo przecież "europejskość jest dopełnieniem polskości".

Innego zdania jest Przemysław Słowik. "Przyjeżdżają tu głównie młode osoby, a one z reguły łatwo podlegają wpływom. Dlatego nad kontaktami z Polską muszą po prostu pilnie pracować, by nie ulec +eurobiurokratyzacji+".

Polacy przyznają, że praca w instytucjach wymaga sporych poświęceń, a nawet wyrzeczeń. Najłatwiej jest singlom, bo Bruksela to miasto wielokulturowe i otwarte, a więc trudno poczuć się tutaj obco czy samotnie. Problem pojawia się, gdy w kraju zostaje rodzina albo druga połówka. Jeżeli udaje się je ściągnąć do Brukseli, dochodzi problem ze znalezieniem pracy zgodnej z kwalifikacjami. Kompromis w takiej sytuacji nie zawsze zdaje egzamin, bo każda ze stron chce się realizować w życiu zawodowym.

"Należę do szczęśliwców - moja druga połówka przyjechała niezależnie do pracy w pewnej firmie. Ale mamy wielu znajomych, którzy takiego szczęścia nie mieli" - mówi Sobczak. Jak dodaje, w niektórych przypadkach albo kończyli związki, albo trafiali do szpitali z ciężką depresją, gdy latami na próżno szukali pracy. "Dlatego wielu rozważa powrót do kraju, także po to, by ratować sytuację. Żeby sen o Brukseli nie przerodził się w koszmar" - mówi.

O grupie Polaków-urzędników zrobiło się głośno w zeszłym roku, gdy w siedzibie Komisji Europejskiej zorganizowali obchody rocznicy wolnych wyborów z czerwca 1989 roku. "Jeździliśmy, przywoziliśmy, montowaliśmy, naklejaliśmy, dzwoniliśmy, robiliśmy projekty graficzne. Jedno wielkie pospolite ruszenie! I osiągnęliśmy sukces, bo pracownicy KE dowiedzieli się wreszcie, kto tak naprawdę obalił komunizm. A my zapracowaliśmy na miano najlepiej zorganizowanej narodowości w Brukseli" - śmieje się Dorota Lewczuk-Bianco.

Podczas tegorocznej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy licytowali, co tylko się dało - od torebki teletubisia, przez kostki mikrofonowe od zaprzyjaźnionych dziennikarzy, po swoje własne talenty. W ciągu kilku dni uzbierali dla dzieci 11 tys. euro.

Ani obchody w KE, ani licytacja na WOŚP nie odbyłyby się, gdyby nie comiesięczne polskie spotkania w jednym z brukselskich pubów. No i słynna już lista mailingowa, która dla przyjeżdżających tu Polaków stanowi niezbędne kompendium wiedzy o mieście i instytucjach. Na pomysł założenia wewnętrznej listy mailingowej urzędnicy wpadli spontanicznie sześć lat temu, w pubie przy piwie.

"Na początku była nas tutaj zaledwie garstka, może 50 osób. Stwierdziliśmy, że taka lista się przyda, chociażby po to, żeby wymieniać przydatne informacje. Dzisiaj piszemy na niej o wszystkim: od porad dotyczących dobrego dentysty, kulinariów, po zażarte dyskusje filozoficzne i na tematy związane z pracą" - mówi Lewczuk-Bianco. Lista nie jest dostępna dla wszystkich. Nie mają do niej dostępu np. politycy i dziennikarze.

"Za każdym razem, gdy rozważamy dopuszczenie osoby spoza instytucji, organizujemy ogólną debatę. Proszę zrozumieć, że nasze rozmowy mają często charakter nieformalny. Ta lista po prostu by umarła, gdybyśmy zdecydowali się ją w pełni upublicznić" - mówi Dominik Sobczak, jeden z jej założycieli.˙

"Tak, czujemy się wyjątkowi. Mam wrażenie, że skutecznie obaliliśmy mit Polaka za granicą: skupionego na swoim, niechętnego kontaktom z innymi Polakami. A nam się udało. Jasne, nie jest tak, że wszyscy się kochamy, ale najważniejsze są żywe przykłady tego, że w ważnych momentach umiemy się zmobilizować" - mówi Lewczuk-Bianco.

Karolina Przewrocka (PAP)

kla/ icz/ ap/ abr/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)