Irak stoi na skraju wojny domowej, albo jest już nią ogarnięty, i grozi ona rozszerzeniem się na inne kraje regionu - ostrzegają czołowi amerykańscy eksperci, wzywając rząd USA do podjęcia kroków zaradczych.
"Koniec dyskusji: według jakiejkolwiek definicji, Irak znajduje się w stanie wojny domowej. Jedynym czynnikiem powstrzymującym Irak przed zniszczeniem, jakie spotkało Bośnię, jest 135 tys. wojsk amerykańskich, i nawet one jedynie zwalniają ten proces" - piszą w "Washington Post" Daniel L. Byman z Uniwersytetu Georgetown i Kenneth Pollack z Brookings Institution.
Przewidują oni, że konsekwencją dalszych walk etniczno- religijnych w Iraku będzie migracja setek tysięcy uchodźców, którzy przenosić będą źródła konfliktu do innych krajów, powstanie nowych baz terrorystów w Iraku, secesja grup etnicznych prowadząca do rozpadu kraju, i prawdopodobnie interwencja krajów sąsiednich, jak Iran.
Pollack, były wyższy urzędnik administracji za prezydentury Billa Clintona, był jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników inwazji Iraku i obalenia reżimu Saddama Husajna.
Zdaniem obu ekspertów, sytuacja w Iraku nie pozwala USA na wycofanie się z tego kraju bez ryzyka destabilizacji w całym regionie. Grozi ona m.in. katastrofalnymi skutkami ekonomicznymi, np. zwyżką cen ropy naftowej ponad 100 dolarów za baryłkę.
W razie rozwinięcia się konfliktu w Iraku w "wojnę domową na pełną skalę", rząd USA powinien - argumentują eksperci - "opracować strategię rozwiązania problemu uchodźców, minimalizowania ataków terrorystycznych inicjowanych w Iraku, zapobiec gorączce secesji i powstrzymać sąsiednie kraje od interwencji".
Do stłumienia irackiej wojny domowej - oceniają - potrzeba będzie jednak aż 450 tys. żołnierzy USA, czyli prawie czterokrotnie więcej niż obecnie.
Według Nialla Fergusona, znanego historyka z Uniwersytetu Harvarda, wojna domowa w Iraku może doprowadzić do wojny na całym szeroko rozumianym Bliskim Wschodzie.
W regionie tym - dowodzi autor w najnowszym numerze "Foreign Affairs" - istnieją bowiem wszelkie warunki sprzyjające wybuchowi takiego konfliktu: niestabilność gospodarcza, dezintegracja etniczna, oraz słabnący wpływ Stanów Zjednoczonych.
To ostatnie, jego zdaniem, jest objawem ogólnego słabnięcia USA jako globalnego imperium. Kryzys mocarstw imperialnych - argumentuje Ferguson, autor głośnych prac o Imperium Brytyjskim - zwykle zwiększa ryzyko wojen regionalnych.
Podobnie jak publicyści "Washington Post", Ferguson uważa, że wojna domowa w Iraku będzie skłaniać sąsiednie państwa do interwencji, co podsyci analogiczne konflikty etniczno-religijne w tych krajach.
"Rząd irański już teraz interesuje się sytuacją polityczną w Iraku. A przecież Iran, ze swoimi mniejszościami: sunnicką i kurdyjską, nie jest bardziej homogeniczny niż Irak. Od Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Syrii nie można oczekiwać, że będą spokojnie patrzeć jak mniejszość sunnicka w Iraku traci wpływy na rzecz tyranii szyickiej, popieranej przez Iran większości. Najnowsza historia Libanu pokazuje, że na Bliskim Wschodzie nie ma czegoś takiego, jak izolowana wojna domowa" - czytamy w artykule Fergusona.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ ap/