Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

W poniedziałek rusza proces Anny Jaruckiej

0
Podziel się:

W poniedziałek ma ruszyć proces Anny
Jaruckiej, b. asystentki szefa MSZ Włodzimierza Cimoszewicza,
oskarżonej m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, który
rzekomo uprawniał ją do zmiany jego oświadczenia majątkowego.
Afera doprowadziła do wycofania się działacza SLD z wyborów
prezydenckich w 2005 r. Jaruckiej grozi do 5 lat więzienia.

W poniedziałek ma ruszyć proces Anny Jaruckiej, b. asystentki szefa MSZ Włodzimierza Cimoszewicza, oskarżonej m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, który rzekomo uprawniał ją do zmiany jego oświadczenia majątkowego. Afera doprowadziła do wycofania się działacza SLD z wyborów prezydenckich w 2005 r. Jaruckiej grozi do 5 lat więzienia.

O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zmiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. Na prośbę Cimoszewicza miała usunąć z jego pierwotnego oświadczenia informacje o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen.

Sam Cimoszewicz mówił, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r, kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze posiadał akcje PKN Orlen (sprzedał je w styczniu 2002 r.).

Zdaniem Jaruckiej, Cimoszewicz skłamał, twierdząc, że się pomylił. Komisja śledcza zawiadomiła Prokuraturę Okręgową w Warszawie o przestępstwie Cimoszewicza. Prokuratura uznała jednak, że Cimoszewicz fakt posiadania akcji zataił nieumyślnie i umorzyła śledztwo.

Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się zaś sprawą rzekomego upoważnienia dla Jaruckiej i - m.in. po badaniach grafologicznych - uznała, że zostało ono sfałszowane. Według ustaleń prokuratury, motywem działania b. asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech. Cimoszewicz jednak odmówił.

Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą co do okoliczności związanych z wystawieniem tego upoważnienia. Jeszcze inny zarzut dotyczy ukrywania w jej mieszkaniu dokumentów z MSZ, w tym związanych z oświadczeniem Cimoszewicza - znalezionych u niej w styczniu 2005 r. podczas rewizji przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Akt oskarżenia przeciw Jaruckiej prokuratura wysłała do Sądu Okręgowego w Warszawie w styczniu 2006 r. Proces może - przynajmniej w części - toczyć się za zamkniętymi drzwiami. Cimoszewicz może być oskarżycielem posiłkowym w procesie.

Była asystentka, która odpowiada z wolnej stopy, nie przyznała się do zarzutów. Wielokrotnie zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej".

Jarucka wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. "Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek" - oświadczył. Zrezygnował "w proteście przeciw deprawowaniu obyczaju politycznego w Polsce przez część polityków i część dziennikarzy".

W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" w 2005 r. Jarosław Kaczyński mówił, że to poseł PO Konstanty Miodowicz (b. szef kontrwywiadu UOP) oraz Wojciech Brochwicz (b. wiceszef MSW) "utkali sprawę Anny Jaruckiej". To było "powszechne przekonanie" świata polityki, ale nie moja szczególna wiedza - zeznał w 2006 r. premier jako świadek w procesie, jaki Miodowicz wytoczył rzecznikowi Cimoszewicza Tomaszowi Nałęczowi za jego wypowiedzi o roli, jaką poseł PO miał odegrać w sprawie Jaruckiej.

Miodowicz przyznawał, że to on prosił Jarucką, by napisała oświadczenie dla komisji śledczej, bo "prywatnie zwierzyła się przypadkiem jego znajomemu (czyli Brochwiczowi - PAP)" o sprawie. Miodowicz twierdzi, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka.

W oddzielnym procesie Jarucka pozwała MSZ za mobbing, żądając 50 tys. zł zadośćuczynienia. Zarzuca ona resortowi - którego pracownicą formalnie pozostaje, przebywając na długotrwałym zwolnieniu - że miał w nim powstać spisek "w celu pozbawienia jej środków do życia". Były wiceszef biura kadr MSZ Roman Kowalski zeznał ostatnio w tym procesie, że rozmawiał wiele razy z Jarucką, gdy przedstawiała kolejne zwolnienia lekarskie, zarazem deklarując "koniec współpracy z resortem". Dodał, że rozmowy te prowadził w obecności osób trzecich - od czasu, gdy miała ona powiedzieć: "Jak by wyglądało, gdybym wychodząc od pana rozerwała sobie biustonosz?".

W 2006 r. Jarucka przegrała proces cywilny, jaki wytoczył jej redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik. Na mocy nieprawomocnego wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie Jarucka ma przeprosić Michnika za to, że przed komisją śledczą powiedziała, iż był on członkiem "grupy trzymającej władzę". (PAP)

sta/ pz/ rod/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)