Do 19 grudnia Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów odroczył proces Mieczysława Wachowskiego, byłego ministra w kancelarii Lecha Wałęsy, oskarżonego o składanie fałszywych zeznań. Prawdopodobnie dojdzie wówczas do mów końcowych.
B. minister jest oskarżony o to, że w 2003 r. złożył w Prokuraturze Rejonowej w Piasecznie fałszywe zeznania. Zaprzeczył wtedy, że otrzymał od biznesmena Sławomira M. 30 tys. dolarów jako zwrot części zainwestowanych przez siebie pieniędzy.
O odroczenie rozprawy wnioskował sam oskarżony z powodu nieobecności swojego drugiego obrońcy. Mecenasa tłumaczył tym, że nie wiedział on o terminie rozprawy. Sąd opierając się na wyjaśnieniach protokolantki, stwierdził jednak, że obrońca został prawidłowo poinformowany i zdecydował, że powiadomi o jego nieobecności Okręgową Radę Adwokacką.
Głównym dowodem w sprawie Wachowskiego jest pokwitowanie i opinia grafologa, że zamieszczony na nim podpis wykonał własnoręcznie b. minister. Wachowski twierdzi jednak, że Sławomir M. sam przygotował pokwitowanie, wykorzystując do tego celu kartkę z jego podpisem "in blanco".
W środę miała zostać przedstawiona druga opinia w tej sprawie. W styczniu pierwszy biegły ocenił - porównując parafkę byłego ministra z napisanym pod nią odręcznie jego nazwiskiem - że najpierw powstało pokwitowanie, a na nim złożony został podpis. Obrońca Wachowskiego wystąpił jednak o jeszcze jedną opinię - drugi biegły tym razem z Centralnego Biura Kryminalistycznego uznał, że nie można stwierdzić, co było pierwsze - parafka czy odręczny podpis.
Sąd rozważa też przeprowadzenie eksperymentu polegającego na próbie ustalenia, co było pierwsze - parafka czy podpis - na sali sądowej. Być może nastąpi to na kolejnej rozprawie.
Wachowski ze Sławomirem M. poróżnili się o pieniądze. W 2001 r. b. minister zainwestował 159 tys. dolarów w tworzoną przez nich spółkę Hydroplast Katowice (obecnie w stanie upadłości). Według M., Wachowski miał za pomocą swoich kontaktów wyszukiwać kontrakty dla firmy, a nazwisko "swego czasu drugiej osoby w kraju przynosić miało splendor".
Wspólny interes skończył się w sądzie. Sławomir M. zeznał, że nie było żadnych efektów pracy Wachowskiego, natomiast rosły jego żądania finansowe. Zdaniem biznesmena, z pieniędzy firmy b. minister finansował m.in. swoje podróże. Jak zeznał, zwrócił on Wachowskiemu część zainwestowanej kwoty - 30 tys. dol. Przekazanie pieniędzy miało odbyć się na parkingu przed warszawskim Teatrem Wielkim.
Wachowski od początku utrzymuje, że jest niewinny i że padł ofiarą biznesmena.
W sprawie konfliktu Wachowskiego z biznesmenem jest też odrębny wątek: Sławomir M. twierdzi, że wręczył b. ministrowi 25 tys. dol. za załatwienie mu wizy do USA. Nie mógł jej dostać normalną drogą, ponieważ w latach 80. został wydalony z USA za używanie fałszywego paszportu. Wachowski jednak przedstawił dowód, że w dniu, o którym mówi biznesmen, przebywał w Hiszpanii. Dowodzić tego mają pieczątki w paszporcie.
Niezależnie od warszawskiego procesu, łódzka prokuratura zarzuca Wachowskiemu płatną protekcję oraz ukrywanie dokumentów, m.in. tajnych. Prokurator zakazał mu opuszczania terytorium RP i zastosował wobec niego dozór policyjny. Oba te środki zapobiegawcze uchylił jednak łódzki sąd.
Wobec Wachowskiego wysuwano też wcześniej inne zarzuty, m.in. że w latach 90. za łapówkę wpłynął na prezydenta Lecha Wałęsę, by ten uniewinnił członka gangu pruszkowskiego Andrzeja Z., pseud. Słowik. Prokuratura nie potwierdziła tych zarzutów. (PAP)
pru/ itm/