Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

We wrześniu może zakończyć się proces za odwiezienie radiowozem do domu urzędnika MSWiA

0
Podziel się:

Już we wrześniu może zakończyć się głośny
proces b. wysokiego urzędnika MSWiA Tomasza Serafina i b. szefa
stołecznego komisariatu kolejowego Waldemara P., oskarżonych o
przekroczenie uprawnień. W piątek zeznawali bliscy policjantów,
którzy zginęli w wypadku tuż po odwiezieniu Serafina do Siedlec.

Już we wrześniu może zakończyć się głośny proces b. wysokiego urzędnika MSWiA Tomasza Serafina i b. szefa stołecznego komisariatu kolejowego Waldemara P., oskarżonych o przekroczenie uprawnień. W piątek zeznawali bliscy policjantów, którzy zginęli w wypadku tuż po odwiezieniu Serafina do Siedlec.

W tej sprawie, według planów sądu, ma zostać przesłuchanych w sumie kilkanaście osób. W piątek zeznawało 10 świadków, w tym żona mł. aspiranta Tomasza Twardo i ojciec sierżant Justyny Zawadki.

Serafinowi i Waldemarowi P. grozi do trzech lat więzienia, obaj nie przyznają się do winy.

Do tragedii doszło 2 grudnia 2006 r. Radiowóz, którym Zawadka i Twardo wracali z Siedlec, wpadł do rozlewiska. Później okazało się, że na niezgodne z przepisami polecenie ówczesnego komendanta komisariatu kolejowego odwozili Serafina do domu w Siedlcach, gdy ten spóźnił się na pociąg.

Zeznając w piątek, żona Twardo podkreślała m.in., że radiowozy, z których korzystali policjanci, były w bardzo złym stanie. "Mąż mówił mi, że wielokrotnie miał problemy ze skrzynią biegów. Skarżył się, że trudno zimą jeździć na letnich oponach" - podkreślała.

Nawiązując do tragicznego zdarzenia, mówiła, że początkowo nikt nie chciał jej powiedzieć, co się stało. "Sama zadzwoniłam rano do dyżurnego, bo męża nie było w domu. Powiedział mi, że nie wrócił jeszcze ze służby. Później dzwoniłam wszędzie" - mówiła.

Dodała, że czuła się "jakby sama zamordowała męża". "Przeszukano dwa mieszkania, w których pomieszkiwaliśmy. Sprawdzano wszystko, nawet zabawki naszej córki" - mówiła. Zaznaczyła także, że była przekonana, iż mąż pojechał do Siedlec, mimo że nie miał przerwy w czasie służby. "Gdyby ją miał, zadzwoniłby do mnie i powiedział, że ma wyjazd" - podkreśliła.

"Ci panowie zabrali mi córkę w dniu moich urodzin" - mówił natomiast, nie kryjąc emocji, ojciec sierżant Zawadki. On także skarżył się, że początkowo nikt nie chciał mu powiedzieć, co się stało. "Najpierw ktoś do nas zadzwonił i zapytał, czy córka jest u nas w domu (wynajmowała mieszkanie w Warszawie - PAP); powiedziałem, że nie. Później dzwonili inni policjanci, mówili, że pojechała do Siedlec, raz twierdzili, że po to by zawieźć aresztanta, raz, że dokumenty" - podkreślał.

Powiedział także, że podczas wizyty u niego w domu policjanci sugerowali, że zaginieni funkcjonariusze mogli "uciec z kraju".

Ojciec Zawadki mówił też przed sądem, że razem z żoną skorzystał z pomocy jasnowidza. On miał mu wskazać miejsce gdzie mógł znajdować się samochód i powiedzieć, że policjanci już nie żyją.

Według niego, jasnowidz twierdził też, że radiowóz został zepchnięty do rozlewiska przez inne auto. "Widziałem później ten radiowóz, po wyciągnięciu z bagna. Miał uszkodzone migacze i białą rysę z tyłu" - podkreślał. "Proszę, panie komendancie, niech mi pan obieca, że pan to wyjaśni" - mówił zwracając się już bezpośrednio do Waldemara P."; ten obiecał, że "zrobi wszystko co w jego mocy".

Zarówno żona Twardo, jak i ojciec mówili też o czarnej teczce, która miała znajdować się na tylnym siedzeniu wyciągniętego z rozlewiska samochodu i która później zniknęła. Podkreślali także, że ich bliscy nie mówili im wcześniej, by byli wykorzystywani do odwożenia innych urzędników czy funkcjonariuszy.

Zaginionych funkcjonariuszy poszukiwano w całym kraju ponad trzy doby. Ówczesny wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn wyznaczył nagrodę dla osób, dzięki którym Zawadkę i Twardo udałoby się odnaleźć. Po wypadku Serafin, którego do MSWiA oddelegowano z policji, podał się do dymisji - Dorn ją przyjął. Serafina zwolniono już z policji; odwołuje się on od tej decyzji.

Obrońcy oskarżonych chcieli umorzenia sprawy. Sąd uznał ten wniosek za przedwczesny, bo argumenty obrony powinny być zbadane podczas procesu. Adwokaci uważali, że ich klienci nie powinni odpowiadać karnie, a jedynie - dyscyplinarnie. (PAP)

pru/ itm/ gma/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)