Nie miałem wrażenia w latach 90., by konflikty w Porozumieniu Centrum były wywoływane przez Urząd Ochrony Państwa - zeznał w piątek jeden z założycieli PC Maciej Zalewski w procesie płk. UOP Jana Lesiaka, oskarżonego o inwigilację i dezintegrację opozycji z lat 90.
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie Zalewski oświadczył zarazem, że "naturalną rolę w eskalowaniu tego konfliktu odgrywał ośrodek prezydencki". Dodał, że w latach 90. całe PC miało świadomość, że "naszymi przeciwnikami są ludzie związani ze służbami specjalnymi". "Nie mieliśmy poczucia, że przegrywamy w uczciwej politycznej walce" - zeznał. Wspomniał o nagrywaniu rozmów polityków PC na ich automatyczne sekretarki - tak, by wiedzieli, że "są pod lupą". Przypomniał, że odszedł z PC przed wyborami w 1993 r.
Zalewski ocenił, że w jego sprawie karnej - w której skazano go na 2,5 roku więzienia za próbę wyłudzenia od szefów spółki Art-B pieniędzy dla spółki Telegraf w 1991 r. - "wchodziła w grę" działalność służb specjalnych. Dodał, że z powodu tego wyroku (którego cześć odsiedział - PAP) jego spojrzenie na sprawę inwigilacji jest "niesłychanie subiektywne". W ocenie Zalewskiego, jego proces był nieuczciwy.
Pytany przez oskarżyciela posiłkowego Jana Parysa, czy był namawiany by kogoś obciążył, odparł, że były sugestie wobec niego z Belwederu, by "fałszywie obciążać liderów mojego środowiska, czyli braci Kaczyńskich". Nie ujawnił, kto go namawiał.
Zalewski - który był w początkach lat 90. prezesem spółki Telegraf, a potem pracował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy - dodał, że nie znał Lesiaka. Lesiak wiele razy mówił, że w UOP zajmował się m.in. przestępczym stykiem biznesu i polityki, do czego UOP miał prawo.
W sądzie nie stawiła się Marzena Domaros, znana jako Anastazja Potocka z romansów z posłami.(PAP)
sta/ bno/ fal/