W stolicy Zimbabwe panował w niedzielę od rana kompletny chaos informacyjny: mówiło się o możliwym przesunięciu zaprzysiężenia prezydenta Roberta Mugabe z niedzieli na poniedziałek i negocjacjach między rządem a opozycją.
Mugabe wyciągnął gałązkę oliwną w stronę przywódcy opozycji Morgana Tsvangiraia, zapraszając go na uroczystość swej inwestytury, ale lider Ruchu na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) odmówił.
Do ostatniej chwili, to jest do godziny 15.00 czasu miejscowego (taki sam, jak polski), na którą zapowiedziano wcześniej uroczystość zaprzysiężenia prezydenta, nie było oficjalnie wiadomo, czy nastąpi ona w zapowiedzianym terminie.
W niedzielę rano, nie czekając na ogłoszenie wyników głosowania, Mugabe oznajmił w telewizji: "Wygrałem we wszystkich sześciu okręgach wyborczych".
W sobotę zapowiadano w Harare, że niezwłocznie po zaprzysiężeniu prezydent uda się do egipskiego kurortu Szarm el-Szejk, gdzie w poniedziałek odbędzie się spotkanie przywódców państw afrykańskich.
Według Komisji Wyborczej Zimbabwe, przyczyną nieogłoszenia wyników wyborów są opóźnienia w obliczaniu głosów oddanych na terenach wiejskich.
Przywódca opozycji Morgan Tsvangirai oświadczył w niedzielę, że wprawdzie nie ma negocjacji z Mugabe, ale naród Zimbabwe chce znaleźć pokojowe rozwiązanie kryzysu i oddaje sprawę w ręce Unii Afrykańskiej, obradującej w Szarm el-Szejk.
Dodał, że społeczeństwo Zimbabwe nie zgodzi się na legitymizację władzy Mugabe w drodze wyborów, które cały świat uznał za farsę.
Urzędujący szef państwa, Mugabe, był w drugiej turze wyborów prezydenckich jedynym kandydatem. Jego rywal, Tsvangirai, choć wygrał pierwszą turę, wycofał się z drugiej ze względu na krwawe represje wobec działaczy i zwolenników jego partii MDC. (PAP)