Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

'Afery' Banku Śląskiego cdn.

0
Podziel się:

Sąd Apelacyjny w Katowicach ma zdecydować 12 listopada, czy dwaj byli prezesi Banku Śląskiego SA, obecnie ING Bank Śląski, powinni zapłacić bankowi 500 tys. zł za brak staranności w przygotowaniach do prywatyzacji banku 8 lat temu

Sąd Apelacyjny w Katowicach ma zdecydować 12 listopada, czy dwaj byli prezesi Banku Śląskiego SA, obecnie ING Bank Śląski, powinni zapłacić bankowi 500 tys. zł za brak staranności w przygotowaniach do prywatyzacji banku 8 lat temu. W środę przed katowickim sądem odbyła się rozprawa apelacyjna w tej sprawie.

Przed rokiem katowicki Sąd Okręgowy przychylił się do pozwu drobnego akcjonariusza banku Michała Stanka z Poznania i zasądził od obu byłych prezesów, Mariana Rajczyka i Brunona Bartkiewicza, łączną kwotę 500 tys. zł. Obaj wnieśli apelację. Sąd wyda orzeczenie 12 listopada.

500 tys. zł to równowartość kary, nałożonej na bank przez Komisję Papierów Wartościowych, gdy okazało się, że cena emisyjna akcji była ok. 13,5-krotnie niższa od pierwszego notowania na giełdzie oraz że większość z ok. 800 tys. drobnych akcjonariuszy nie mogła na początku sprzedać akcji, ponieważ ich świadectwa depozytowe nie były zarejestrowane w biurze maklerskim banku.

Operować akcjami mogła natomiast większość pracowników banku, w tym członkowie zarządu. Część z nich sprzedała walory po bardzo korzystnej cenie, czego nie byli w stanie zrobić inni akcjonariusze.

Autor pozwu wskazał w nim na niewydolność biura maklerskiego banku. W jego ocenie zarząd banku nie zrobił nic, aby należycie przygotować całą operację i zagwarantować wszystkim akcjonariuszom równe prawa. Nie przesunął np. terminu pierwszego notowania akcji banku na giełdzie do momentu zarejestrowania wszystkich akcji na rachunkach akcjonariuszy.

Podczas rozprawy apelacyjnej były prezes banku Marian Rajczyk przekonywał, że zaistniała wówczas sytuacja dotyczyła wszystkich biur maklerskich, a nie tylko biura Banku Śląskiego. Liczbę 800 tys. inwestorów, którzy kupili akcje banku uznał za unikatową i niespotykaną na świecie, co spowodowało swoistą zapaść obsługi rynku papierów wartościowych.

Według Rajczyka, stosowne decyzje powinna wówczas podjąć Komisja Papierów Wartościowych. Przypomniał, że bank proponował określone rozwiązania jeszcze przed prywatyzacją. Dodał, że kara KPW w wysokości 500 tys. zł została nałożona na bank, gdy nie był już jego prezesem.

'Zarzuty wobec mnie nie zostały dotąd sprecyzowane, choć proces trwa już wiele lat, do dziś nie wiem, na czym miałoby polegać moje zaniechanie i brak staranności' - powiedział były prezes.

Przypomniał, że śledztwo prokuratorskie, prowadzone przeciwko niemu i ówczesnemu wiceministrowi finansów zostało umorzone.

Również pełnomocnicy Brunona Bartkiewicza, który w chwili prywatyzacji, na początku 1994 roku, był członkiem zarządu, a potem prezesem banku, uważają, że w toku procesu nie przeprowadzono dowodu, wskazującego na jakieś działanie lub zaniechanie pozwanych, które spowodowało szkody dla banku; mowa była jedynie - według pełnomocników - o 'hipotetycznym braku nadzoru'.

Akcjonariusz Michał Stanek mówił natomiast, że pozwani w żaden sposób nie udowodnili, że podjęli działania, aby proces prywatyzacji, a głównie zakładania rachunków inwestycyjnych drobnym akcjonariuszom i rejestrowania akcji, przebiegł sprawnie. Jego zdaniem, tak duże rozdrobnienie akcjonariatu można było przewidzieć, co zaznaczono nawet w prospekcie emisyjnym.

Sprawa, tocząca się od 1995 roku, jest precedensowa i bardzo złożona pod względem prawnym. Sąd Apelacyjny rozpatruje ją już po raz drugi. W 1998 roku ówczesny Sąd Wojewódzki w Katowicach oddalił powództwo Michała Stanka, jednak Sąd Apelacyjny skierował sprawę do ponownego rozpoznania, zalecając przeprowadzenie dodatkowych dowodów.

W sierpniu uniegłego roku Sąd Okręgowy przyznał rację powodowi i zasądził 500 tys. zł solidarnie, od pozwanych. Zgodnie z tym orzeczeniem powinni również zapłacić Skarbowi Państwa 48,2 tys. zł kosztów sądowych oraz 5 tys. zł zwrotu kosztów dla Michała Stanka, który w złożonym zażaleniu domaga się dodatkowo odsetek od tej kwoty.

Po orzeczeniu Sądu Apelacyjnego możliwy będzie jeszcze wniosek o kasację wyroku do Sądu Najwyższego.

Sprawa odszkodowania dla banku to część większej całości. W 1995 roku Michał Stanek zaskarżył do sądu kilka uchwał WZA spółki, m.in. w sprawie absolutorium dla zarządu za 1994 rok oraz wysokości i terminu wypłaty dywidendy.

Szkodę poniesioną przez bank Stanek oceniał wówczas na ponad 200 mld starych zł. W 1997 roku ograniczył jednak pozew do 500 tys. nowych zł. Pozostałe zarzuty objęto odrębnymi postępowaniami, które akcjonariusz przegrał lub nie zostały definitywnie zakończone. Jedna ze spraw trafiła m.in. do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Ponadto akcjonariusz w odrębnym pozwie domagał się dla siebie odszkodowania w wysokości ponad 200 tys. zł od domu maklerskiego banku w związku z faktem, że nie mógł dysponować swoimi akcjami. W konsekwencji sprzedał je za ok. 180 zł za sztukę, podczas gdy przy pierwszym notowaniu cena wynosiła 675 zł. Stanek ma jeszcze trzy akcje ING Banku Śląskiego. W przeszłości miał ich ok. 200.

giełda
wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)