Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
oprac. MNR
|
aktualizacja
Materiał powstał przy współpracy z Krynica Forum.

Miasta przyszłości? Tworzymy je już dziś

Podziel się:

Ponad 4 mld ludzi żyje na obszarach miejskich. Jak szacuje Polski Instytut Ekonomiczny, w Polsce to już 23 mln osób (60 proc.), z czego 28 proc. mieszka w dużych miastach, 27 proc. w średnich, a 13 proc. w małych. O wyzwaniach i szansach dla codzienności ponad połowy mieszkańców naszego kraju z Magdaleną Milert, urbanistką i architektką, twórczynią bloga Pieing, prelegentką Krynica Forum 2022, rozmawia Joanna Świerad.

Miasta przyszłości? Tworzymy je już dziś
Smart city to przyszłość, od której nie ma już odwrotu. (Adobe Stock)

Joanna Świerad: Dużo mówi się o bolączkach polskich miast. W mediach społecznościowych widzimy zdjęcia przed i po "rewitalizacji" rynków praktycznie nienadających się do użytkowania w upalne dni. Jadąc do pracy, w większości przypadków stoimy w korkach. Tam, gdzie nie zostają wprowadzane uchwały krajobrazowe, budynki stają się tablicami reklamowymi. Nowoczesne osiedla bez podstawowej infrastruktury pełne są mikrokawalerek. W wielu częściach miast brakuje chodników, ścieżek rowerowych i miejsc parkingowych, a drogi już dawno przekroczyły swoją przepustowość. Odnoszę wrażenie, że można to podsumować jednym słowem: chaos. Skąd bierze się ów chaos urbanistyczny? Czy to domena jedynie polskich miast, czy raczej problem globalny?

Magdalena Milert: Ten chaos określiłabym jako konglomerat problemów, które odkładaliśmy z roku na rok i teraz, w krytycznych momentach, one się uwypuklają i stają się bardzo wyraźne. Każdy kraj ma swoje bolączki, część z nich jest podobna, natomiast wiele wynika z przepisów prawnych i jest zróżnicowana względem granic. U nas charakterystyczne jest to, że nie postawiliśmy na dążenie do zrównoważonej równości naszych miast i mocno zapatrzyliśmy się na Stany Zjednoczone i ich samochodocentryczny układ organizacji komunikacji. Z drugiej strony mamy do czynienia ze spadkiem po PRL-u, czasie biedy i betonu. Z tego oraz z przepisów prawnych wynika obecny stan polskich miast.

W małych i średnich miastach żyje ok. 40 proc. Polaków. Czy problemy urbanistyczne tych miast różnią się znacząco od problemów metropolii?

Sam fakt, że mieszkamy w miastach małych czy średnich to jedno. Drugi aspekt to ich usytuowanie. W obszarach urbanistycznych mówimy o strefach metropolitalnych, czyli o "obwarzankach" wokół dużych miast, które stają się ich zapleczem, sypialniami i tak powinniśmy te przestrzenie odbierać. Miasto średnie położone na obrzeżach województwa, mimo podobnej wielkości, będzie miało zupełnie inne problemy niż wspomniany "obwarzanek".

Z czym zmagają się miasta, które nie leżą w sąsiedztwie dużych i nie są częścią aglomeracji?

Przede wszystkim z problemem wyludnienia i odpływu ludzi. Przez to oczywiście w tych gminach jest mniej pieniędzy, mniej możliwości inwestycji. Migracje są przede wszystkim domeną miast średnich, ludzie wyjeżdżający do pracy w większym ośrodku rzadko wracają. Bardzo dobrze pokazuje to reportaż Marka Szymaniaka "Zapaść. Reportaże z mniejszych miast", który opisuje zwłaszcza miasta postprzemysłowe, w których dawniej była fabryka czy zakład przetwórczy dający zatrudnienie większości mieszkańców, a obecnie mamy do czynienia właśnie z tytułową zapaścią. Przechodząc przez takie miasto, widzimy, że niewiele się tam dzieje, brakuje życia. Nadzieją była praca zdalna, perspektywa, że po lockdownie będziemy chcieli pracować z mniejszych ośrodków, skuszeni tańszymi mieszkaniami, ale okazuje się, że praca to nie wszystko. Skoro możemy pracować zdalnie skądkolwiek, to prędzej wybierzemy ciepły kraj. Do tego dochodzi czynnik infrastruktury społeczno-kulturalnej – teatry, kina, kawiarnie oraz przyjaciół i znajomych, których mamy w dużych miastach.

Według danych GUS w latach 2002-2021 Władysławowo utraciło ponad 33 proc. mieszkańców, a Kazimierz Dolny ponad 30 proc. Czy poza wdrażaniem długofalowych rozwiązań związanych z poprawą sytuacji demograficznej istnieje recepta na ten kryzys? Co mogą zrobić średnie i małe miasta, aby przestać być miejscem, z którego wielu wyjeżdża z biletem w jedną stronę?

Wydaje mi się, że to powinny być nie tylko działania samorządów, gmin czy powiatów, ale też centralne. Coraz częściej mówi się o deglomeracji, czyli przenoszeniu znaczących urzędów do mniejszych miast czy byłych miast wojewódzkich. Mówi się także o tworzeniu przestrzeni, hubów technologicznych w nieoczywistych miejscach, co również mogłoby przyciągnąć większą społeczność. Ale, jak mówiłam wcześniej, musi to być proces wieloaspektowy, złożony. Nie samą pracą żyje człowiek – jeśli będziemy żyć na "wyspie", gdzie nie ma dokąd wyjść na kawę, to nie będziemy zadowoleni z jakości naszego życia. Przyciąganie urzędów i firm wraz z ich pracownikami to duża szansa, ale muszą iść za tym zmiany w infrastrukturze, ofercie kulturalnej i rozrywkowej.

A czy poprawa komunikacji z dużymi miastami może pomóc?

Tak, ale to także może działać w dwie strony. Popatrzmy na przykład Tarnowa, z którego została poprowadzona autostrada do Krakowa. Jej założeniem było przyciągnięcie ludzi do miasta, a stało się odwrotnie, Tarnów w dużej mierze stał się sypialnią Krakowa. Wielu ludzi tam mieszkających dojeżdża codziennie do pracy w Krakowie. Podobnie jest w Aglomeracji Śląskiej i z dojazdami do Katowic.

Wybiegnijmy w przyszłość. W jej kontekście często słyszymy o koncepcie smart cities. Termin ten zazwyczaj kojarzy się z nowymi technologiami i możliwościami, jakie daje ich wykorzystanie. Jednak smart city to dużo więcej. Jakie wymogi powinno spełniać prawdziwie inteligentne miasto, by było najlepszym miejscem do życia?

Często pytam ludzi, jak wyobrażają sobie smart city, a w odpowiedzi padają schematy zaczerpnięte chociażby z Blade Runnera. Tymczasem smart city jest procesem dochodzenia do miasta dobrze zarządzanego poprzez pozyskiwanie danych. Ta definicja jest bardzo rozległa i taka powinna być. Nie ma jednej definicji smart city – to proces, który nigdy się nie kończy. Zawsze dochodzimy do określonego etapu i stwierdzamy, że może być lepiej i właśnie ten rozwój powinien określać smart city.

Musimy myśleć też o tym, że jest to gromadzenie, przetwarzanie danych i uzyskiwanie z nich wyników, które mają służyć ludziom żyjącym w miastach. Tym, którzy nimi zarządzają, w nich pracują i prowadzą biznesy. Biorąc pod uwagę, jak to obecnie działa, jesteśmy w drugiej generacji smart cities. Tymczasem mówi się o trzech generacjach: pierwsza to sama obecność zaawansowanych technologii, druga – ich wykorzystywanie np. w urzędach, a trzecia to stan, kiedy rozwiązania technologiczne służą mieszkańcom, realnie poprawiają ich funkcjonowanie.

Przykład? W rozkładach jazdy pojawiają się już informacje, kiedy, i to z dokładnością co do minuty, na przystanek wjedzie autobus czy tramwaj. Co więcej, monitorując ilość zużytej wody, możemy łatwo stwierdzić, czy nie doszło do wycieku. Na podstawie tego zużycia jesteśmy też w stanie ocenić, czy mieszkanie jest pustostanem. Z drugiej strony w momencie lockdownu, kiedy urzędy przechodziły na pracę zdalną, okazało się, że nie działa to tak jak powinno. Dokumenty, które były już w formie cyfrowej były drukowane, podpisywane, skanowane – tworzono podwójne kopie, cyfrową i papierową. Widać, że jeszcze musimy sporo się nauczyć w tym temacie.

Czy polskie miasta są na przyjęcie takich rozwiązań gotowe?

W sposób naturalny zmierzamy w tę stronę. Nawet jeżeli nie wykorzystujemy w pełni potencjału danych, to chętnie sięgamy po dobre przykłady. Jednym z nich jest nawigacja, która pokazuje nam, gdzie jest korek i sugeruje objazd. Informacje te są generowane na podstawie ilości logowań telefonów.

Jeżeli chodzi o gminy to bywa różnie. Wszystko zależy od poziomu świadomości na temat tego, czym jest smart city. Są urzędy, w których powstają odpowiednie działy. Pracujący w nich ludzie wiedzą, że podstawą jest agregacja i przepływ informacji między poszczególnymi komórkami w urzędzie. Tworzy się np. hackathony, które pokazują możliwości użycia tych informacji. Zmiany zachodzą w naturalny sposób, bo jednak żyjemy w cyfrowym świecie. Zatrudniając młodsze pokolenia, wychowane w cyfrowej rzeczywistości, musimy liczyć się z tym, że dla nich drukowanie dokumentów jest zbędne. Co więcej, oczekujemy, że głosowanie w budżecie obywatelskim będzie się odbywało przez internet, że strona urzędu będzie przejrzysta i będziemy mogli łatwo pobrać wniosek i wysłać go mailem. To jest naturalny proces, nie do zatrzymania.

Czy oczekujemy też zmian w przestrzeni urbanistycznej? Czy rewolucja technologiczna może tę przestrzeń uczynić bardziej przyjazną mieszkańcom?

Oczywiście i to na wielu poziomach. Możemy głosować w budżetach obywatelskich, które definiują mieszkańcy. To jest działanie oddolne, ale tych odgórnych też pojawia się coraz więcej. Są to np. dane satelitarne, które pokazują nam stopień urbanizacji i suburbanizacji – rozlewania się miast, procent zieleni, stopień zakorkowania. W ten sam sposób tworzone są raporty dotyczące jakości dzielnic czy policyjne mapy bezpieczeństwa. Te dane dotyczą naszej przestrzeni, tego jak jest zagospodarowana. Pytanie brzmi, czy na pewno wykorzystujemy cały potencjał tych informacji? To też zależy od gminy – czy mamy odpowiedni dział, który jest w stanie się tym zająć, czy wszyscy traktujemy miasto jako system naczyń połączonych, a nie silosowy – mój dział, moja przestrzeń, niczym innym się nie zajmuję. W braku przepływu informacji widziałabym największy problem, bo nawet jeśli dany wydział coś zidentyfikuje, to musi te informacje przekazać, aby zrobić z nich dobry użytek.

Poruszyła pani już kilka ważnych wątków związanych z inicjatywami mieszkańców, jak chociażby budżety obywatelskie. Jakie jeszcze istotne działania ze strony aktywistów miejskich, organizacji pozarządowych, samorządów, ale i samych mieszkańców obserwuje pani na co dzień?

Mówienie o różnorodności w mieście oraz o kryzysie klimatycznym jest wyznacznikiem tego, że dochodzimy do nowego etapu tworzenia przestrzeni i nazywania rzeczy po imieniu. Mamy już za sobą debaty o odnowie miast, lepszych czy gorszych rewitalizacjach, budowie dróg i autostrad. Dziś mówimy o zanieczyszczeniu powietrza, Kraków pozbywa się "kopciuchów", a przecież jeszcze 5-6 lat temu smog wydawał się wyimaginowanym problemem.

Coraz częściej mówimy też o tym, że przestrzeń jest niedostępna dla osób z niepełnosprawnościami, dzięki temu rząd przyjął ustawę Dostępność+, nakazującą wszystkim budynkom użyteczności publicznej dostosowanie się do określonych wymogów. Mamy jeszcze dużo do zrobienia, ale wydaje mi się, że rośnie świadomość tego, że nie każdy jest sprawną osobą w średnim wieku, przemierza głównie dystans z domu do pracy. Zauważamy, że mamy różne potrzeby i nie każda przestrzeń potrafi je spełnić. To jest bardzo istotne, gdy mówimy o przyszłości – żyjemy w starzejącym się społeczeństwie i musimy dopasować budynki do potrzeb osób o ograniczonej mobilności.

To co się teraz dzieje, a więc niezgoda na "betonozę" i "reklamozę", walka o każdy skrawek zieleni i każde drzewo, pokazuje rosnącą świadomość i zaangażowanie społeczne. Chcemy zmian w przestrzeni, dostosowania jej do potrzeb OzN, seniorów, rodziców z dziećmi. Duży wpływ ma tu młodsze pokolenie, zaangażowane w kwestie kryzysu klimatycznego, a także organizacje pozarządowe, kładące nacisk na redefinicję i nowe kształtowanie przestrzeni, dostosowanej do tego, by móc godnie w niej żyć. Proces betonowania rynków w coraz większej liczbie miast zostaje zatrzymywany, a w wielu miejscach w miarę możliwości odwracany. Szum medialny wokół tego, a także siła internetu, który jest nieodłącznym elementem smart city, potęgują oddolne oddziaływanie na samorządy, wśród których też rośnie świadomość. Widać, że to się zmienia, że jest zupełnie inaczej niż jeszcze dekadę temu.

Na koniec wyobraźmy sobie polskie miasto za 20-30 lat.

Tutaj możemy mówić o dwóch ścieżkach. Pierwsza to moje wymarzone miasto, które wsłuchało się w głosy mówiące o zagrożeniach i powiedziało: "tak, ci ludzie mają rację!". Trzeba zmienić planowanie przestrzenne, koniec z wycinką drzew i niezrównoważoną urbanistyką, odrolnieniem kolejnych działek – tworzymy miasto zwarte, kwartałowe, 20-minutowe, wypełnione zielenią, bez barier architektonicznych, w pełni dostępne z poziomu pieszego.

Natomiast jeśli nie przejrzymy na oczy i nie stworzymy szybszych ścieżek dostępu do technologii, jeśli nie zatrzymamy pewnych procesów, czy to suburbanizacji, czy to "betonozy" i lokowania kapitału w nieruchomościach, co również przyczynia się do rozlewania się miast, to będziemy mieć problem. Przyszłość nadejdzie szybciej niż nam się wydaje. W końcu nie tak odległy 2000 r. był 22 lata temu.

Jeśli więc nie zaczniemy działać, obudzimy się w miastach, które nas ugotują, w których będzie wysoka umieralność, bo ludzie starsi są mniej odporni na wysokie temperatury. Być może będziemy pozamykani w domkach na przedmieściach, pozbawieni możliwości wyjścia, bo wiek i stan zdrowia nie pozwolą nam na prowadzenie samochodu, skazani na dostawy zakupów za niską emeryturę. Wiem, że to jest dość katastroficzna wizja, ale jesteśmy elementem większej układanki. To, jaką przestrzeń stworzymy teraz, będziemy odczuwać przez lata. Coś może ładnie wyglądać na wizualizacji, ale musi przede wszystkim służyć nam – teraz i w przyszłości, żebyśmy mogli starzeć się zgodnie z tym, co dzieje się z naszym klimatem, z naszym środowiskiem. Nikt nie tworzy sobie mieszkania, w którym codziennie siedzi na niewygodnym krześle, a tak właśnie tworzymy miasta. Mam nadzieję, że Polska obierze dobry kierunek, zgodny z regulacjami UE, który w pozytywny sposób ukształtuje nasze życie.

Już 19-21 października zapraszamy do Krynicy-Zdroju na Krynica Forum, gdzie w ramach ścieżki Społeczeństwo Przyszłości wysłuchamy m.in. debat o wyzwaniach i możliwościach polskich miast, smart cities, problemach rynku najmu oraz wyrównywaniu szans miast średnich i małych.

Poznaj naszą agendęzarejestruj się na wydarzenie już dziś.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Materiał powstał przy współpracy z Krynica Forum.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl