Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Michał Krawiel
Michał Krawiel
|
aktualizacja

Rosyjska armia tkwi w czasach sowieckich. Ukraińska zarządzana jest jak korporacje

Podziel się:

Miała być szybka "operacja", a jest trwająca już ponad miesiąc wojna konwencjonalna w Ukrainie. Mimo sukcesów w ciągu pierwszych dni inwazji na Ukrainę, wojska rosyjskie straciły impet. Zdaniem ekspertów w trakcie wojny widać dokładnie różnice wynikające z zupełnie innego sposobu zarządzania ludźmi i podejścia do samych żołnierzy. Zachodnia doktryna stosowana przez wojska ukraińskie jest odwrotnością scentralizowanego rosyjskiego zarządzania rodem z czasów sowieckich.

Rosyjska armia tkwi w czasach sowieckich. Ukraińska zarządzana jest jak korporacje
Zniszczony czołg w Mariupolu (Getty Images, 2022 Anadolu Agency)

Wojna jest droga. Nie chodzi jedynie o ofiary cywilne i zniszczoną infrastrukturę. W tym zakresie wojna jest tragedią. Ale przy tym prowadzenie wojny po prostu kosztuje i to niemało.

Dla przykładu, amerykańska interwencja w Afganistanie pochłonęła dwa biliony dolarów — szacują naukowcy z Uniwersytetu Browna. Na wojnę wydawano średnio 300 mln dolarów dziennie.

Cały świat patrzy na rosyjskie rakiety

Ze względu na koszty cały świat przygląda się temu, jaki rosyjski sprzęt został zniszczony w Ukrainie i jakich rakiet używa rosyjska armia do ostrzału ukraińskich miast. Jeżeli korzystają ze starych nienaprowadzanych pocisków, to może znaczyć, że nie mają już na stanie drogich, nowoczesnych rakiet. Jeżeli nagle do ataku wykorzystany jest hipersoniczny Kindżał czy pocisk Calibr, to od razu pojawiają się opinie, że Rosjanom kończy się nowoczesna broń. Ma to w sobie coś z myślenia magicznego, w którym trzymamy kciuki za to, że Putinowi skończą się po prostu rakiety. Faktycznie — Rosja coraz częściej korzysta ze starego arsenału.

- Na materiałach widać, że Rosjanie korzystają z uzbrojenia, z którego korzystali w trakcie wojny w Afganistanie – zauważa dr Michał Piekarski z Zakładu Studiów nad Bezpieczeństwem Instytutu Studiów Międzynarodowych Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Poprawki do Polskiego Ładu. "Pracodawcy też są na wojnie"

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że pierwsze dni ofensywy rosyjskiej były imponujące pod względem szybkości działań. Jednak po kilku dniach atak na Ukrainę zwolnił.

Dostawy broni z USA zaczęły docierać do Ukrainy już w kwietniu 2021 roku

Rosja wydaje się zaskoczona faktem, że ukraińska armia skutecznie broni się przed atakami rosyjskich jednostek. Analitycy zwracają uwagę na to, że Rosja dopiero po pewnym czasie zaczęła atakować infrastrukturę cywilną, wracając do dobrze znanych z Groznego i Aleppo metod – czyli konsekwentnego niszczenia całego miasta atakami rakietowymi.

Trudno jest określić, czy służby Federacji Rosyjskiej nie doceniły ukraińskiego wojska, czy też przeszacowały swoje zasoby i możliwości. Strona ukraińska do obrony przygotowywała się od wielu miesięcy, a dostawy broni z USA nie zaczęły się w lutym 2022 roku, a tak naprawdę już w kwietniu 2021 roku.

Długie wojny nie mają sensu, bo są bardzo drogie

- Ostatnie dekady wskazują, że długotrwałe wojny są kosztochłonne. Jeżeli weźmiemy pod uwagę bilans wojny w Afganistanie i Iraku, koszty, jakie poniosły poszczególne państwa, to można postawić pytanie, czy w ogóle jest sens prowadzić wojny długotrwałe. Bardziej racjonalne byłoby określenie celu, jeżeli już miałoby dojść do interwencji zbrojnej, to powinna ona trwać w wymiarze krótkim — kilkudniowym lub kilku tygodniowym — tłumaczy w rozmowie z money.pl były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, a obecnie ekspert do spraw obronności i prezes Stratpoints, generał rezerwy dr Mirosław Różański.

Zdaniem Różańskiego właśnie amerykańskie interwencje w krajach Zatoki Perskiej są idealnym przykładem na to, że długotrwały konflikt nie ma z punktu widzenia kosztów żadnego sensu.

- Wyrazistymi przykładem są właśnie wojny w Zatoce Perskiej – pierwsza faza tzw. kinetyczna była bardzo krótka, ale po jej zakończeniu konflikt ciągnął się latami, a koszty były gigantyczne – mówi były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych

Nawet droga broń zabija cywilów

Jednocześnie, jak się okazuje, nawet najnowocześniejszy sprzęt nie jest w stanie zamienić wojny w całkowicie bezkrwawą walkę operatorów dronów.

Dużo mówi się o tym, jak Ukraińcy korzystają z tego typu sprzętu, jak na przykład tureckich dronów, dzięki którym armia ukraińska niszczy rosyjski sprzęt. Wcześniej podobnie Azerowie niszczyli zasoby ormiańskiej armii wspieranej przez Rosję w Górskim Karabachu przed ponad dwoma laty. Nowoczesna broń może ograniczyć ofiary, ale nie ma szans na to, że nawet najdroższy sprzęt nie będzie zabijał cywilów.

- Armie zachodnie od kilkunastu lat starają się zastępować uzbrojenie niekierowane - kierowanym. Dzięki temu można zredukować ofiary cywilne, ale też koszty. Lepiej wykorzystać precyzyjny pocisk o mniejszej ilości materiału wybuchowego do zniszczenia konkretnego pojazdu, zamiast niszczyć dużym, ciężkim i niekierowanym pociskiem, jednocześnie powodując przypadkowe ofiary i niszcząc infrastrukturę. Zachodnie armie korzystają też z pocisków tnących, które nie mają ładunków wybuchowych – tłumaczy dr Piekarski.

Mirosław Różański zwraca też uwagę na to, że nawet wojna prowadzona nowoczesnymi dronami, jak w przypadku działań USA w trakcie kadencji Baracka Obamy, również przynosi ofiary cywilne.

Jednak zdaniem eksperta nie ma innej opcji na ograniczenie ofiar ludności cywilnej w trakcie wojny w Ukrainie niż dostarczanie sprzętu wojskowego Ukraińcom.

- Jeżeli jest taki konflikt, jak w Ukrainie, to można byłoby skrócić jego czas trwania poprzez zaopatrzenie Ukraińców w systemy i broń, które pomogłyby im w obronie, a dzięki temu zminimalizowano by liczbę ofiar cywilnych. Powinniśmy oprócz pomocy także uczyć, obserwując działania w Ukrainie, dzięki czemu możemy przygotować skuteczną obronę przed Rosją – wyjaśnia w rozmowie z money.pl Różański.

Salwa za kilkadziesiąt milionów dolarów

Ceny nowoczesnych rakiet to nawet milion dolarów za sztukę, bo tyle kosztuje nowa wersja amerykańskiego pocisku Tomahawk. Jedna salwa takich rakiet to koszt nawet 50 mln dolarów. Według szacunków, seria wystrzelona przez USA w trakcie wojny w Syrii kosztowała 55 mln dolarów.

Dla porównania, cena tureckiego drona bojowego Bayraktar to około 2 mln dolarów. A czołg Abrams kosztuje ponad 8 mln dolarów. Jak widać – koszt jednej rakiety może być wręcz porównywalny to ceny dronów bojowych. W przypadku ręcznej broni pancernej jeden pocisk Javelin to koszt 80 tys. dolarów.

Rosja pierwszy raz mierzy się z nowoczesną natowską doktryną wojenną

Zasoby sprzętowe rosyjskiej armii są ogromne, ale zapasy sprzętu nie są do końca realnym odzwierciedleniem zdolności bojowej danego kraju.

Liczby zgromadzonej amunicji czy czołgów nie wygrywają wojen, ale świetnie wpisują się w propagandę i dezinformację, które w trakcie prowadzenia konfliktu zbrojnego są bardzo istotne. Druga strona musi się bać. Strach paraliżuje i daje przewagę.

- Rosja posiada ogromne ilości sprzętu, ponieważ w czasach ZSRR przemysł nastawiony był na produkcję broni i sprzętu wojskowego. Zamiast produkować samochody, produkowano czołgi – tłumaczy dr Michał Piekarski.

Natomiast z drugiej strony mamy ukraińską armię, która przeszła gruntowną reformę. Nie tylko technologiczną, ale także kadrową i taktyczną. Zmiany były konieczne po aneksji Krymu przez Rosję oraz z powodu trwającego konfliktu w Donbasie.

Zdaniem dra Piekarskiego można powiedzieć, że Ukraińcy reprezentują w tej wojnie doktrynę NATO.

Jest to pierwszy raz w historii, kiedy kraj wyszkolony według współczesnych zachodnich standardów prowadzenia konfliktów zbrojnych prowadzi wojnę z rosyjskim wojskiem. To są zupełnie dwa różne podejścia do prowadzenia konfliktów zbrojnych. Podobnego zdania jest też generał Mirosław Różański.

- W wojskach natowskich jest bardzo rozbudowana warstwa kierownicza, czyli podoficerowie, którzy zarządzają kilkudziesięcioma żołnierzami. Zachodni podoficer jest doświadczonym żołnierzem, który zarządza i szkoli młodszych. Wojsko rosyjskie nie ma prawie w ogóle podoficerów, armia Rosji składa się z dużej liczby łatwo zastępowalnych poborowych oraz kadry oficerskiej, która zarządza poborem — tłumaczy dr Michał Piekarski.

Zachodnie zarządzanie kontra wschodnie podejście

W podejściu do wojny i wojska widać jak na dłoni różnice w zarządzaniu zasobami ludzkimi i sprzętem. Stosując bardzo duże uproszczenie – armia to firma. Specyficzna, ale jednak firma, która ma pracowników różnego szczebla, realizuje określone zadania, korzysta z określonego zasobu sprzętowego i działa w ramach określonego budżetu.

Zachód inwestuje w ludzi, a Rosja traktuje ich jako element o niskiej wartości, który łatwo jest zastąpić kolejnymi osobami.

- To jest klasyczne zderzenie złego Układu Warszawskiego z Sojuszem Północnoatlantyckim. Nowe spojrzenie jest zupełnie obce dla armii rosyjskiej. Rosjanie więcej uwagi zwracają na formę, a nie treść. Doszło do konfrontacji dwóch różnych wymiarów — tłumaczy ekspert. — Proszę zwrócić uwagę, jaka jest świadomość żołnierzy ukraińskich. Prowadzą działania w małych grupach i wiedzą, po co walczą. Żołnierze zachodni są świadomi tego, po co walczą, a Rosjanie wydają się zagubieni. Do tego dochodzą problemy z aprowizacją, logistyką, a do walki wysłano sprzęt z malowaniami z parad woskowych. Rosja nadal jest gigantem, ale na glinianych nogach – wyjaśnia Różański.

Podobnego zdania jest dr Piekarski, który uważa, że w doktrynie wojennej Rosji dokładnie widać wciąż sowieckie podejście do żołnierzy.

- Na zachodzie korporacje często chętnie rekrutują byłych żołnierzy ze względu na podobne mechanizmy zarządzania. Natomiast w rosyjskiej armii wciąż widać podejście pańszczyźniane i znane z czasów sowieckich – podsumowuje naukowiec zajmujący się obronnością.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
gospodarka światowa
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl