Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Bartosz Chochołowski
|

Europa poradzi sobie bez Rady, a więc może ją rozwiązać?

0
Podziel się:

Jedna strona z dokumentów podpisanych w Warszawie przez przedstawicieli 46 państw kosztowała polskich podatników 166 tys. zł. Z takim kosztem można by się pogodzić, gdyby nie jeden fakt - te papiery są nikomu niepotrzebne.

Europa poradzi sobie bez Rady, a więc może ją rozwiązać?

Jedna strona z dokumentów podpisanych w Warszawie przez przedstawicieli 46 państw kosztowała polskich podatników 166 tysięcy złotych. Z takim kosztem można by się pogodzić, gdyby nie jeden fakt - te papiery są nikomu do niczego niepotrzebne.

Białoruś nie zmieni się w oazę demokracji, a Rosja nie zacznie przestrzegać praw człowieka, choćby nawet Rada Europy dłużej szczytowała i wydalała o wiele więcej deklaracji i konwencji.

Po co więc z wielką pompą organizowane są takie spotkania, jak to zakończone wczoraj w Warszawie? Dziennikarze RMF-u wyliczyli, że podpisane tam dokumenty są niezwykle cenne i to w znaczeniu stricte materialnym. 10 milionów złotych to bezpośrednie koszty organizacji trzeciego szczytu Rady Europy. Podpisano 60 stron różnych dokumentów, tak więc cenę jednej kartki można wyliczyć na co najmniej 166 tysięcy złotych.

Nie oznacza to, że nie powinniśmy organizować u siebie takich widowisk. Trudno nie zgodzić się z argumentem, że to dla Polski prestiżowa sprawa i ma swój walor promocyjny. Oczywiście dzięki szczytowi niewiele osób bliżej nas pozna, ale być może część przynajmniej na mapie zobaczy, gdzie ta Warszawa leży.

Jest ważniejsze pytanie niż to, czy powinniśmy gościć u siebie szefów państw: czy Rada Europy jest komukolwiek potrzebna? Na pewno pracującym w niej urzędnikom, którzy aby uzasadnić sens istnienia swojej instytucji mogą wymienić długą listę osiągnięć i spraw, którymi się zajmują. Jednak to głównie osiągnięcia w dziedzinie papierologii i dokumentów w cenie po 166 tysięcy złotych kartka.

Podczas warszawskiego szczytu wielu mówców podkreślało, jak ważna i potrzebna jest to instytucja: „dbamy o prawa człowieka i szerzymy demokrację”. Ale czy Rada rzeczywiście to robi? Czy rezolucje przyczyniły się do obalenia żelaznej kurtyny? Co prawda w latach 90. państwa z dawnego bloku socjalistycznego wstąpiły do Rady Europy, ale nie z wdzięczności za pomoc w odzyskaniu suwerenności. Potraktowały Radę jako poczekalnię do Unii Europejskiej i klub demokratycznych państw. Wtedy znalezienie się tam było prestiżem - potwierdzeniem, że wiele u siebie zmieniliśmy i mamy demokrację.

Teoretycznie bowiem do Rady Europy wstępu nie mają państwa, gdzie nie ma pełni obywatelskich swobód. Ale Rosję przyjęto w momencie, gdy toczyła się tam krwawa wojna z Czeczenami. Przez 10 lat Rosja nic nie robi sobie z napomnień RE, z wysyłanych z ramienia tej instytucji obserwatorów. Rada jest wobec niej bezsilna. Nawet nie groziła Rosji wykluczeniem z klubu. Przywódcy niektórych państw chcieli zapytać Władimira Putina o prawa człowieka w jego kraju, może nawet przypomnieć, że powinien je respektować. I co? Putin nie przyjechał, bo nie lubi rozmawiać na niewygodne tematy. Przy okazji pokazał, gdzie ma Polskę.

Jeśli więc 45 państw zrzeszonych w klubie nie ma najmniejszego wpływu na jednego członka, to najdobitniej świadczy o tej organizacji. Ale siłą Rady jest wiara! Jej członkowie wierzą, że jak będą nawoływać i za 166 tysięcy stworzą kolejną stronę dokumentu, to wstrząśnięty siłą przekazu Łukaszenko odda władzę na Białorusi i może jeszcze stanie się orędownikiem demokracji.

Oczywiście trzeba apelować, nawoływać, krytykować, podpisywać deklaracje, ale można to także robić bez Rady Europy. Będzie taniej i skuteczniej. Zdecydowana większość europejskich krajów i cała Unia Europejska poparła ukraiński naród w dążeniach do demokratyzacji kraju i w jakimś stopniu przyczyniła się do zmiany reżimu. Bez Rady Europy scenariusz wcale nie byłby inny, bo jej głosu w tej kwestii i tak nikt nie słyszał.

Ukraina jest teraz kochanym dzieckiem Europy, ale podczas szczytu prezydent Wiktor Juszczenko mówił, żeby nie izolować obywateli jego kraju, żeby zapewnić bezwizowy ruch i co? Przywódcy krajów położonych na zachód od Ukrainy nie słyszą tego wołania, bo zajęci są krzyczeniem, że potrzebujemy Europy zjednoczonej, tolerancyjnej, wolnej, bez granic.

Mówią niby to samo co Juszczenko, ale robią zupełnie coś innego. Ukrainiec bez wizy jest gorszy niż Polak bez pozwolenia na pracę! Dla obu więc trzeba stworzyć ograniczenia w swobodnym poruszaniu się, w osiedlaniu i swobodnym zarabianiu na życie. Tworzenie barier i dzielenie obywateli europejskich państw na różne kategorie nie przeszkadza w podpisywaniu konwencji, że chcemy Europy bez granic.

Więc po co komu to wszystko?

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)