Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jacek Frączyk
Jacek Frączyk
|

Płacisz na nich przymusowo w kinie i w abonamencie kablówek. A finansują m.in. szwedzką kulturę [FELIETON]

10
Podziel się:

Oglądanie zagranicznych ambitnych filmów niskobudżetowych czasem dostarcza niespodziewanych wrażeń na samym końcu. Chodzi o napisy. Nagle dowiadujesz się, że film był finansowany z twoich pieniędzy.

Wchodząc do sali kinowej jesteśmy już po dofinansowaniu polskiego kina. Okazuje się, że nie tylko polskiego
Wchodząc do sali kinowej jesteśmy już po dofinansowaniu polskiego kina. Okazuje się, że nie tylko polskiego (snvv)

Konkretnie chodzi o film „Intruz”, który miałem przyjemność zobaczyć w ubiegłym tygodniu. Naprawdę niebanalna historia z 2015 roku, dobra gra aktorska. Jeden wiekowy aktor kogoś mi przypominał i zastanawiałem się w jakim innym europejskim filmie mogłem go obejrzeć. I tu niespodzianka - tym aktorem okazał się Wiesław Komasa - to przypomniano mi w napisach końcowych.

No, w końcu ktoś się poznał na naszych świetnych aktorach - pomyślałem. Rola może nie była wielka, ale odznaczyła się mocno w filmie. Moja radość zmalała, gdy na końcu napisów widniało jak byk, że film dofinansował Polski Instytut Sztuki Filmowej. Czyli nie o to chodziło! Nie tyle doceniono polskiego aktora, ale to konsekwencja polskich pieniędzy.

No ale zaraz. Przecież PISF miał finansować polskie filmy. A tu? O „polskości” produkcji dowiedziałem się dopiero w napisach. Film grany po szwedzku, dzieje się w Szwecji. Jak to? Pieniądze idą na tę instytucję z podatków, a potem do szwedzkich filmów?

Zobacz także: Zobacz też: "Kobiety mafii". Pierwsze reakcje po premierze nowego filmu Vegi

Powołany dla polskiego filmu

„Instytut został powołany w celu realizacji zadań z zakresu polityki państwa w dziedzinie kinematografii”, zajmuje się „promocją polskiej twórczości filmowej” czytamy na stronach instytutu. Należy z tego rozumieć, że film szwedzki był w zakresie polityki państwa, lub promocją polskiej twórczości.

PISF jak może nie wszystkim wiadomo to instytucja, której przesyłane są pieniądze pobierane z biletów kinowych (10 proc. budżetu instytucji), czyli około 1,5 proc. ceny biletu, ale także od klientów kablówek (18 proc. budżetu), platform cyfrowych (36 proc. budżetu) i nadawców telewizyjnych (36 proc. budżetu). Innymi słowy, jeśli idziesz do kina, płacisz za kablówkę, czy platformę cyfrową to płacisz też na PISF.

Rocznie wpływa tam około 200 mln zł z dotacji i wpłat od kin, kablówek i platform. To mniej więcej wystarczyłoby na budżet prawie trzech największych produkcji w historii polskiego kina rocznie - przypomnijmy Quo Vadis kosztował 76 mln zł.

Takich wielkich produkcji PISF nie tworzy. Przeznacza kwoty na bardzo wiele filmów. Najwięcej zrealizowała Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, która dostała na 32 produkcje łącznie 77 mln zł, czyli ponad 2 mln zł na jedną.

W ostatnich trzech latach były jednak też 53 koprodukcje międzynarodowe - tak wynika z zamieszczonych sprawozdań za lata 2015-2018. W 43 z nich PISF był producentem, który sfinansował mniej niż 25 proc. budżetu.

Wspominany „Intruz” dostał od PISF aż 2 mln zł, co stanowiło 26 proc. jego budżetu. To jedyny film w koprodukcji, który dostał taką kwotę i nie miał polskiego reżysera. Rekordzistą z 2,8 mln zł dotacji PISF był „Czerwony pająk”, który reżyserował Marcin Koszałka. Ale tam PISF wyłożył 55 proc. budżetu.

Łącznie na filmy nakręcone przez niepolskich reżyserów poszło z PISF w ostatnich trzech latach 27 mln zł. Na Quo Vadis być może by nie wystarczyło, ale z pięć filmów dałoby się z pewnością nakręcić.

To może „Intruza” należałoby traktować jako inwestycję, która dała zwrot? Niestety tego dokładnie nie wiadomo na podstawie sprawozdań PISF, ale właściwie za pewnik można przyjąć, że nic z tego. W pozycji „przychody ze sprzedaży”, która obejmuje przychody z eksploatacji filmów, do których PISF ma prawa autorskie, widniała w latach 2015-2016 wartość około 200 tys. zł.

Instytut nie liczy więc raczej na zyski, ale chodzi o sztukę przez duże „S”, która najwyraźniej musi być deficytowa. Pytanie więc o cel inwestycji z przymusowo odebranych biednym Polakom pieniędzy w kulturę bogatych Szwedów pozostaje więc nadal otwarte.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(10)
kinoman
3 lata temu
Panie Jacku, Pański artykuł jest obrzydliwa manipulacja jak Pana pseudodziennikarskie wywody.... jest Pan szkodnikiem polskiej kultury.. czuje interesy Pan reprezentujeraczej amerykanskich koncernow medialnych, ile Pana gazeta wzieła za ten lobbing? Panie Jacku zapamietam Pana imie i nazwisko aby przy kazdej okazji przypominac Panu o pana dziennikarskiej prosytucji..
bART
6 lat temu
Magnus Van Horn skończył szkołę filmową w Łodzi, a producentem filmu jest Mariusz Włodarski z Lava film - polskiej firmy producenckiej. Jeśli chodzi o finansowanie to jest to Polski film mimo, że grany po szwedzku i dzieje się w Szwecji - bo producentem wiodącym jest polski producent - szwecja była producentem mniejszościowym. Jeśli więc ten film coś zarobił to przede wszystkim pieniądze trafią do Polski. Ewentualne nagrody też. PISF również dokłada się do zagranicznych produkcji jako producent mniejszościowy - na tym polegają koproduckje filmowe. Radzę najpierw pomyśleć zanim się coś napisze.
Matylda
6 lat temu
[QUOTE] Moja radość zmalała, gdy na końcu napisów widniało jak byk, że film dofinansował Państwowy Instytut Sztuki Filmowej. [/QUOTE] Drogi Autorze, jesteś pewien, że to widniało w napisach? Na pewno nie: Polski Instytut Sztuki Filmowej? Artykuł na poziomie podstawówki. Brawo.
Michal Zygmun...
6 lat temu
I jeszcze, Panie "analityku", warto przejrzec liste plac, na ktorej pojawi sie kilkadziesiat polskich nazwisk (lacznie z waznymi funkcjami technicznymi, np montazem).
Michal Zygmun...
6 lat temu
film byl koprodukcja. rezyser ukonczyl lodzka filmowke. jak sie chce pisac teksty o dziedzinie, o ktorej sie nie ma zielonego pojecia, warto sie doksztalcic.