Związkowcy podkreślali, że zła polityka państwa prowadzi do wyniszczenia rodzimej produkcji. Jan Kisieliński z branży górniczej mówiąc o tragicznej sytuacji na rynku pracy ostrzegł rząd przed niekontrolowanym ruchem społecznego nazadowolenia.
Premier Leszek Miller, którego po wejściu na trybunę przywitano brawami, powiedział, że związki zawodowe nie muszą być ani miejscem opozycji w stosunku do rządu ani też afirmacji rządu, ale miejscem , w którym rozwiązuje się konkretne sprawy pracownice. "Jeśli słyszę , że demagodzy i populiści wyprowadzą ludzi na ulice to pytam się co dalej?" - mówił Leszek Miller. Zaznaczył, że grożniejsze niż demonstracje i manifestacje mogą być załamanie gospodarcze, zdemolowanie rynku pracy i zjazd w "argentyńską przepaść". Zapewnił, że kierowany przez niego rząd nie dopuści jednak do takiej sytuacji. Winą za obecny stan gospodarki premier obarczył poprzednią ekipę. Dodał, że wszystko zależy od rządu ale także od tych, którzy kształtują najwyższe w Europie stopy procentowe i nie chcą korekty drogiej złotówki, dławiąc w ten sposób polską gospodarkę.