Składki do "lewych kas" wpłacają pracownicy dozoru. W zamian za alkohol i upominki inspektorzy nie zwracają uwagi na niektóre niedociągnięcia. "Na przykład na to, że nie ma osłon na wirujących częściach przenośnika" - tłumaczy jeden z informatorów gazety. "Za coś takiego inspektor może zatrzymać urządzenie transportujące węgiel ze ściany. Staje całe wydobycie".
Pracownik dozoru z jednej z kopalń Gliwickiej Spółki Węglowej powiedział, że zbiórki pieniędzy w jego kopalni zaczęły się 5 lat temu. "Wtedy zaczęło obowiązywać bardziej rygorystyczne prawo górnicze, które nie pozwala na pośpiech, zmusza do wyjątkowej ostrożności w kopalniach zagrożonych wybuchem metanu" - mówi sztygar z blisko 20-letnim stażem pracy. Zbiórki trwały przez mniej więcej 2 lata. Wróciły niedawno, po lutowej tragedii w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu Zdroju, gdzie zginęło 10-ciu górników. "Inspektorzy górniczy stali się znów bardzo rygorystyczni" - mówi sztygar.
Informacji o zbiórkach nikt nie chce potwierdzić oficjalnie, a informatorzy nie podają personaliów. "Zakładam, że to legenda" - powiedział zapytany o tę sprawę wiceminister gospodarki Marek Kosowski. "Jeżeli są takie przypadki, prezes Wyższego Urzędu Górniczego powinien wyciągnąć surowe konsekwencje wobez inspektorów, którzy pozostają w takiej zażyłości".
"Gazeta Wyborcza" 22 04/Siekaj/ab