Każde z tych ugrupowań ma za sobą fatalne doświadczenia, jakie w ostatnich latach były udziałem partii po prawej stronie sceny politycznej - pisze publicysta "Życia". Polityka parytetów, niekończące się konwentykle, rozłamy, waśnie. Historie te są jeszcze świeże. PO i PiS wzięły na siebie szczególną odpowiedzialność - chcą udowodnić, że są ugrupowaniami uodpornionymi już na prawicowego bakcyla, który powalił ostatnio AWS, a wcześniej niejedną koalicję i partię. Udowodnią to - zdaniem "Życia", gdy wypełnią umowę konkretami, listami wzajemnie akceptowanych kandydatów. Jeszcze trudniej będzie pogodzić zakodowany instynkt rywalizacji z koniecznością współpracy.
I rzecz nie bez znaczenia: przynajmniej na czas kampanii ugrupowania te będą musiały zapomnieć o różnicach programowych. Jeżeli dojdzie do kakofonii, efekt porozumienia może być gorszy, niż gdyby go w ogóle nie zawarto. Dlatego zapewne PiS i PO postanowiły, że nie będą zawierać koalicji na siłę i tam, gdzie jest to na razie niemożliwe - uważa komentator "Życia".
Życie/mg/em