Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

W Brukseli nie rozumieją praw ekonomii

0
Podziel się:

Staliśmy się Unitami! Póki co tej mniejszej prędkości. Jednak wiele osób poczuło już w sobie obecność ducha europejskości, cokolwiek by to oznaczało. Na przykład pani prof. Danuta Hubner, która wzywa do picia szampana, aczkolwiek sama go nie pija, bo taki ma zwyczaj. Jako polski komisarz w europejskim rządzie będzie za coś tam odpowiadać, nie wiemy do dziś za co. Podobnych niewiadomych jest jeszcze więcej

W Brukseli nie rozumieją praw ekonomii

Staliśmy się Unitami! Póki co tej mniejszej prędkości. Jednak wiele osób poczuło już w sobie obecność ducha europejskości, cokolwiek by to oznaczało. Na przykład pani prof. Danuta Hubner, która wzywa do picia szampana, aczkolwiek sama go nie pija, bo taki ma zwyczaj. Jako polski komisarz w europejskim rządzie (ciekawe, że w UE ministrowie nazywani są komisarzami a ministerstwa komisjami – słownictwo rodem z przedwojennego ZSRR) będzie za coś tam odpowiadać, nie wiemy do dziś za co. Podobnych niewiadomych jest jeszcze więcej.

Obecnie UE jest pewnym gospodarczo-politycznym związkiem państw (obecnie już dwudziestu pięciu), które godzą się na pewne wspólne normy prawne, ekonomiczne i społeczne. UE stara się wypracować własne ciała quasi ustawodawcze oraz quasi wykonawcze, tak aby ta część przekazanej suwerenności politycznej i gospodarczej była w miarę możliwości zarządzana przez usankcjonowane demokratycznie podmioty.

Pierwszy niepokój takiego laika jak ja budzi fakt, że te ciała które rzeczywistego wpływu na nic nie mają powoływane są w drodze bezpośrednich wyborów demokratycznych, zaś te które decydują o kształcie wspólnej polityki, oględnie mówiąc charakteryzują się bardzo złożonym procesem wyboru. Mamy więc w czerwcu nic nie znaczące wybory do Parlamentu Europejskiego, którego zdolność decyzyjna jest znikoma i pełni on raczej rolę opiniotwórczą i doradczą. To pewnego rodzaju kamuflaż demokratyczny. Z drugiej strony obywatele państw członkowskich UE nie mają praktycznie żadnego wpływu na to, kto będzie komisarzem i o czym będzie decydować.

Dzięki takim standardom, UE od samego początku swojego istnienia staje się strukturą biurokratyczno - oligarchiczną. Ostatnią zaporą przed samowładztwem takiej systemowej machiny są obecnie referenda ratyfikacyjne, dzięki którym nie na wszystko kraje członkowskie zgodzić się mogą. Nie mniej większość dyrektyw europejskich musieliśmy przyjąć z całym „dobrodziejstwem inwentarza”.

UE ciągle zmienia swój docelowy model. Mnie osobiście ta obecna docelowa wizja tak bardzo to znowu się nie podoba. Wspólny rząd, wspólny pieniądz, wspólna policja, wspólne prawo większości kwestii, wspólne podatki pośrednie. A do tego coraz większy krzyk ze strony Niemiec o wspólne podatki bezpośrednie, wspólne siły zbrojne, paneuropejski parlament, regionalizacja państw narodowych, wspólne normy gospodarcze, szereg koncesji zezwoleń i standardów, wspólna polityka rolna, ekologiczna, celna – trochę za dużo tego „wspólnego”.

A co nie jest wspólne? A wszystko to, co chętnie byśmy oddali. Oddzielne długi publiczne, oddzielny system ubezpieczeń społecznych, oddzielna polityka społeczna i socjalna, oddzielne finansowanie edukacji, kultury, zdrowia... Jakoś tak się dziwnie składa, że te szalenie trudne dla naszego kraju kwestie musimy rozwiązywać sami.

Niepokojąca, zwłaszcza dla nas Polaków, może być francusko-niemiecka dominacja w UE. Nie mamy z takimi koalicjami dobrych doświadczeń. Ruchy rewizjonistyczne w Niemczech są nadal silne, a kwestie prawne ziem odzyskanych nadal nierozwiązane. Ekonomiczna dominacja Niemiec również nie podlega żadnej dyskusji. Dlatego tak zacięcie broniliśmy osiągnięć Nicei, jednak nasz rząd okazał się później nie dość konsekwentny.

Te wszystkie kwestie, które wymieniłem ciężko przyjąć za dobrą monetę akcesji, jednak nie one były decydujące dla mojej krytyki UE. Decydujące dla liberała pozostają zawsze sprawy gospodarcze. UE jest niestety biurokratycznym molochem, nie sprzyjającym rozwojowi gospodarczemu, tworzącemu prawo coraz bardziej skomplikowane, które uniemożliwia tworzenie się nowych firm, a raczej zabezpiecza już istniejącym dotychczasowe status quo.

System gospodarczy UE opiera się na wysokich podatkach pośrednich (najwyższych na świecie), wysokich progresywnych podatkach dochodowych (co jeszcze nie jest usankcjonowane, ale w tym kierunku się dąży), na skompromitowanym systemie ubezpieczeń społecznych opartym na tzw. „solidaryźmie pokoleń”, na państwowej służbie zdrowia i państwowym systemie edukacji, a przede wszystkim na składce członkowskiej – będącej parapodatkiem płaconym w zależności od wielkości PKB.

Składka unijna to czysty europejski fiskalizm. Państwa muszą ją płacić do Brukseli, gdzie urzędnicy decydują na co zostanie wydana. I jest wielka radość, jak okaże się że to nasza gmina dostanie środki na drogę i wielki smutek jak nie dostanie. Nikt nie rozumie, że wiele funduszy ginie po drodze, że wiele jest nieefektywnie marnowanych – jak w to w gospodarce fiskalnej. A przecież UE jako całość na tym traci. Gdyby nie zabierać tych środków, to zostały by one efektywnie zainwestowane przez rynek.

Urzędnicy UE albo nie rozumieją tego prostego prawa ekonomii, albo mają interes prywatny w powiększaniu unijnego fiskalizmu, co jest naturalne dla rosnącej biurokracji. I dlatego podatki w UE rosną, dystans do USA również. A z tyłu coraz wyraźniej goni Azja. I nie pomoże tutaj żadna Agenda Lizbońska, żadne uchwalanie programów i memorandów o przegonieniu rywala zza oceanu w ciągu X lat. Przypomina to, nawiasem mówiąc, oświadczenia Chruszczowa z czasów zimnej wojny, że w 2000 roku ZSRR przegoni USA w rozwoju gospodarczym. Agenda Lizbońska stawia na rozwój nauki i technologii, ale zapomina że to sukcesu tej drogi potrzebne są jeszcze warunki... komunizmu wojennego. Wówczas sprawna biurokracja potrafi wycisnąć z obywateli zadziwiająco dużo. Ja jednak w taką motywację nie wierzę.

A co UE zyskuje przyjmując nas do siebie? Przede wszystkim zyskuje jasną sytuację geopolityczną, a także 38 milionowe społeczeństwo, które ma w miarę poprawną (jeszcze) strukturę demograficzną. Jest również nadzieja, że sporo w naszym kraju jeszcze potencjału do wzrostu gospodarczego. Póki co inne kraje dopłacają do nas – zwłaszcza Niemcy, jednak w dalszej perspektywie w kolejce do integracji czekają jeszcze biedniejsi – np. Turcja, Rumunia czy Maroko. Wówczas czeka nas los dzisiejszej Hiszpanii – ograniczenie subwencji.

Na koniec jeszcze jedna obawa. Subwencje bywają zabójcze dla tego, kto je otrzymuje. Była NRD otrzymała setki miliardów USD pomocy – i nic. W samym NRD się nie poprawiło, za to gospodarka Zachodnich Niemiec wyhamowała do zera. My też mamy skłonności do lenistwa i bez rynkowych bodźców przejemy każdą ilość dobra jaką dostaniemy (głównie przejedzą nasi urzędnicy i rządzący). Tylko wolny rynek, nie skrępowana przedsiębiorczość, niskie podatki oraz likwidacja ubezpieczeń społecznych pozwoli nam na sprawne konkurowanie z USA i Azją. Protekcjonizm unijny może tylko nas od tej konkurencyjności oddalić. Dlatego nie mierzmy naszego tempa rozwoju wobec średniej UE, a wobec średniej światowej krajów rozwiniętych.

wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)