Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Zagrożenia - receptą na demografię?

0
Podziel się:

Kilka razy już zdążyłem uraczyć Państwa swoimi przemyśleniami na temat przyczyn zmian demograficznych i ich następstw dla naszego Starego Kontynentu (nie mylić z UE). Dziś, po raz kolejny - z uporem nie do końca pogodzonego z faktami maniaka - podejdę do tego tematu. Tym razem odrobinkę optymistyczniej i z lekką dozą ekonomii.

Zagrożenia - receptą na demografię?

Wszyscy już o tym wiemy - niezależnie od tego jaki jest nasz stosunek do prokreacji - bez niej za 50 - 70 lat Europa nieprawdopodobnie się wyludni. Na dzień dzisiejszy katastrofalne skutki takiego wymierania zneutralizować mogą jedynie zakrojone na szeroką skalę procesy asymilacji emigrantów z Azji lub Afryki.

Takie ruchy ludnościowe będą pociągały za sobą kolosalne zmiany w strukturze ludności, w jej obyczajowości, kulturze, a zapewne także w stosunku do pracy, innowacyjności czy poszanowaniu prawa. Jednak jako umierające społeczeństwo musimy podjąć ryzyko importu świeżej krwi spoza kontynentu, w przeciwnym wypadku upadnie system ubezpieczeń społecznych – tych emerytalno - rentowych ale także i tych zdrowotnych. Europa potrzebuje zdolnych do pracy, płacących podatki obywateli, którzy utrzymają chociażby istniejącą pozycję gospodarek.

W Europie prokreacja osłabia się w zastraszającym tempie. Obecnie przeciętna dzietność kobiet znacząco odbiega od minimum pozwalającego na zastępowalność pokoleń – wynosi w granicach 1,3 – 1,4 dziecka na kobietę, podczas gdy wspomniana wcześniej wielkość minimalnego bezpieczeństwa prokreacyjnego to ok. 2,1. Innymi słowy, dziś statystyczne trzy kobiety rodzą czworo dzieci (razem).

Efektu wymierania nie widać z uwagi na trzy czynniki:
1) Postęp w naukach medycznych wydłużył znacząco (i jeszcze nadal wydłuża – ale coraz mniej) przeciętną długość życia – po prostu teraz żyją razem ze sobą trzy-cztery pokolenia, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu dwa-trzy. Jednak nieuchronnie zbliżamy się do granic biologii i coraz trudniej będzie wydłużyć ludzkie życie do pięciu pokoleń.
2) Emigranci skutecznie uzupełniają niedobór ludnościowy w Europie Zachodniej, ich liczba rośnie w UE o ok. 5 mln osób rocznie, a ich odsetek – nie publikowany w oficjalnych statystykach europejskich - znacząco przekracza już 10%. W tych krajach europejskich, do których nie przybywa ludność napływowa widać wyraźnie proces jej ubywania – np. w krajach Europy Środkowej i Wschodniej.
3) Emigranci spoza Europy wolno się asymilują, dzięki czemu ich zdolności prokreacyjne utrzymują się przez dwa-trzy pokolenia na niezmienionym poziomie – co podnosi nieco wskaźniki w ostatnich latach w niektórych krajach Europy Zachodniej – np. w Skandynawii, Francji czy Beneluxie. Szwedzcy demografowie robili nawet badania, które jednoznacznie wskazują, że większość prokreacyjnej pomocy państwa trafia w ręce rodzin emigrantów.

Za pięć, dziesięć lat efekty niskiej prokreacji zaczną niekorzystnie się przekładać na liczbę rdzennej ludności, jak również w znacznie bardziej widoczny sposób na wzrost gospodarczy (paradoksalnie obecnie te problemy sprzyjają wzrostowi PKB, ale o tym nieco poniżej). Jako pierwszy kłopoty ma Izrael. Tempo prokreacji Palestyńczyków wielokrotnie przewyższa żydowskie (nawet łącznie z żydowskimi osadnikami z krajów byłego ZSRR) i za kilkanaście lat Palestyńczycy mogą wygrać demokratyczne wybory w Izraelu. De facto ta sama sytuacja demograficzna leży u podstaw secesji Kosowa ze struktur serbskich.

Dla Europy ważniejsza jednak będzie sytuacja gospodarcza. Brak reform socjalizmu europejskiego wymusza coraz większy import obywateli. Paradoksalnie model, w którym nie rodzą się dzieci, zaś zewnętrzna ludność napływowa to ludzie od razu w wieku produkcyjnym jest z punktu widzenia gospodarki bardzo opłacalny (w krótkim okresie). Póki co, nie trzeba inwestować w wychowanie dzieci. Kobiety mogą pracować, zaś emigranci zastępujący nie produktywnych i umierających emerytów oraz ludzi chorych, także od razu wytwarzają PKB. Jednym słowem te niekorzystne zmiany demograficzne w pierwszej fazie paradoksalnie dają dobre efekty ekonomiczne – niskie koszty, duże zyski (ponad naturalna wydajność ludności z uwagi na jej zakłóconą strukturę wiekową). Być może to właśnie dlatego socjalizm UE jeszcze się nie załamuje i pomimo tak wielkich obciążeń europejska gospodarka w żółwim tempie, ale jednak się rozwija.

Wszystko jednak do czasu. Za kilkanaście lat piramida ludnościowa UE przechyli się w stronę starości tak bardzo, że wydatki na ludzi w wieku poprodukcyjnym zaczną rosnąć znacznie szybciej niż rekompensata w postaci pracujących emigrantów. Efekt kosztów przeważy nad efektem ponad naturalnych zysków. Jedynym wyjściem stanie się wzmożony import coraz większej liczby emigrantów albo kontrolowana eutanazja. O likwidacji systemu euro - socjalizmu chyba nie mamy co marzyć.

Na koniec mała optymistyczna jaskółka, która wiosny nie czyni, ale nieco otuchy w serce wnosi. Od 2002 roku obserwuje się zaskakujący impuls prokreacyjny wśród białego społeczeństwa. Rodzi się znacznie więcej dzieci zarówno w USA, jak i Australii, a w Europie - w Skandynawii. Nawet Rosja i Polska obserwuje w 2004 roku znaczący przyrost urodzeń. W Rosji mówi się o pierwszym od ponad 10 lat roku z dodatnim przyrostem naturalnym, zaś w Polsce w pierwszym kwartale 2004 urodziło się prawie dwa razy więcej dzieci niż analogicznym okresie 2003 roku. W pierwszych czterech miesiącach mieliśmy ok. 120 tys. urodzeń żywych.

Prawdopodobnie realizuje się znany od wieków scenariusz zwiększonej prokreacji w czasach wojny. Zagrożenie bezpieczeństwa i podświadomość konfliktu (terroryzm) wymusza już teraz na rodzinach decyzję o przerwaniu odwlekania macierzyństwa na „lepsze czasy”. Obawiam się jednak, iż nie będzie to trwała tendencja, lecz swoisty kilkuletni boom prokreacyjny, który skończy się w Europie za 3-4 lata, zaś w Polsce z uwagi na drugi wyż demograficzny jeszcze kilka lat później.

Gdyby jednak udało się ten boom wykorzystać dla racjonalnej polityki prokreacyjnej – byłaby szansa na odwrócenie nieuchronnego. Trzeba byłoby jednak wprowadzić szerokie ulgi pro-rodzinne i to nie tyle w podatku dochodowym, co w składce na ubezpieczenie społeczne, być może rodziny z więcej niż trojgiem dzieci należałoby z ZUS zwolnić całkowicie. Ale to tylko marzenia...

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)