Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Michał Żuławiński
|
aktualizacja

NBA gra, miliarderzy zarabiają. LeBron, Wembanyama i Sochan napędzają zyski

2
Podziel się:

NBA to nie tylko synonim najlepszej na świecie koszykówki. Amerykański basket to w ostatnich latach maszynka do robienia pieniędzy, z której korzysta wąskie grono właścicieli-miliarderów oraz zawodników-milionerów. Kibicom pozostaje oglądanie.

NBA gra, miliarderzy zarabiają. LeBron, Wembanyama i Sochan napędzają zyski
NBA gra, miliarderzy zarabiają. LeBron, Wembanyama i Sochan napędzają zyski (PAP, EPA, JOHN G. MABANGLO)

Przed rozpoczęciem 78. sezonu w historii National Basketball Association jedną z głównych informacji, która obiegła serwisy finansowe i sportowe na całym świecie, była zmiana właściciela drużyny Charlotte Hornets. Sprzedającym był nie byle kto, bo sam Michael Jordan, legenda światowego sportu i jeden z najlepszych koszykarzy w historii (fani nieustannie debatują, czy rozgrywający swój 21. sezon LeBron James już jest lepszy od MJ-a). Przypadek Jordana jest szczególny, ponieważ jako zawodnik na parkietach NBA zarobił "jedynie" ok. 90 mln dolarów, natomiast znacznie więcej zyskał na wieloletnim kontrakcie z Nike czy właśnie na zbyciu udziałów w drużynie z Charlotte.

Jak informowały amerykańskie media, Jordan na sprzedaży Hornets zarobił ok. 2 miliardy dolarów. To ponad dziesięciokrotnie więcej niż w 2010 r. kosztowało go objęcie większościowych udziałów (180 mln dolarów). MJ był właścicielem Szerszeni przez 13 sezonów. W tym czasie jego zespół nigdy nie wygrał serii w rozgrywkach play-off, nigdy nie zajął w sezonie regularnym miejsca wyższego niż 6 i miał piąty najgorszy procent wygranych w NBA. W Charlotte nie grała też żadna wielka gwiazda, która przyciągnęłaby sponsorów czy kibiców. Słowem – wielki koszykarz sprzedał fatalnie zarządzaną przez siebie drużynę i zarobił fortunę. To dowód na to, że na NBA w ostatnich latach po prostu nie dało się stracić.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Jak być bezpiecznym w sieci?

Świat ogląda, NBA zarabia

Motorem napędowym zysków oraz wartości drużyn NBA są prawa do transmisji, które odpowiadają za połowę przychodów ligi. Największe umowy z amerykańskimi telewizjami ESPN i Turner Sports wygasają za dwa lata, a negocjacje dotyczące nowych niebawem się zaczną. Wiele wskazuje na to, że może dojść do rewolucji, która przyniesie NBA jeszcze więcej pieniędzy.

Liga negocjuje sprzedaż praw do transmisji raz na dekadę, a nikogo nie trzeba przekonywać, że świat mediów cyfrowych w 2014 r. wyglądał inaczej niż dziś. Do gry o pokazywanie najlepszej koszykówki świata mogą wejść giganci streamingowi, tacy jak Netflix, Google, Apple czy Amazon. Zmienić się może także struktura przychodów: obecnie rocznie 2,6 mld dolarów liga zarabia w USA, a 500 mln w innych krajach. W Stanach Zjednoczonych koszykówka nadal przegrywa z futbolem amerykańskim jeżeli chodzi o zainteresowanie, jednak w skali świata jest inaczej. Liga futbolu NFL swoje prawa na 11 lat do przodu sprzedała już w 2021 r. (za 100 mld dolarów), wobec czego NBA jest najbardziej łakomym kąskiem, jaki pozostał na rynku i to globalnie, a nie tylko w USA.

Michael Jordan jest symbolem złotej ery NBA, która przeszło trzy dekady temu definitywnie otworzyła się na świat, dzięki czemu zdobyła miliony nowych kibiców. Trend ten nie tylko trwa, ale wręcz narasta. Widać to już na poziomie samych rozgrywek. Pięć ostatnich nagród MVP dla najlepszego zawodnika sezonu regularnego zdobyli zawodnicy urodzeni poza USA. Obcokrajowcy stanowią już blisko 20 proc. elitarnego grona graczy NBA. W tym roku emocje kibiców rozpala debiut francuskiego 19-latka Victora Wembanyamy, któremu ponad 220 cm wzrostu nie przeszkadza w dryblowaniu czy rzutach za 3. Jego klubowym kolegą jest Polak Jeremy Sochan, którego koszulki coraz częściej spotkać można na ulicach polskich miast, dalece częściej od trykotu jakiegokolwiek zawodnika występującego w Orlen Basket Lidze. Jednym słowem, NBA to globalny produkt, który zarabia na zainteresowaniu koszykówką w niemal każdym kraju świata – trudno o lepszy dowód anegdotyczny niż to, że wielkim fanem NBA jest nawet północnokoreański dyktator Kim Dzong Un.

Rzut za miliardy

Z zestawienia przygotowanego przez amerykańskiego "Forbesa" wynika, że ostatnie transakcje przejęcia kontroli nad drużynami NBA biły rekordy. Mowa nie tylko o nominalnej wartości tych transakcji, lecz także o relacji zapłaconej ceny do przychodów generowanych przez dany zespół (przychodów, nie zysków netto). Wspomniany już Michael Jordan ponad dekadę temu zapłacił za Charlotte Hornets dwukrotność przychodów, obecnie mnożniki sięgają już wartości dwucyfrowych.

Najwyżej wycenianym klubem NBA jest Golden State Warriors (7,7 mld USD wg "Forbesa"). Nie powinno to dziwić, ponieważ Wojownicy łączą dwie najbardziej pożądane kwestie – grają dobrze (cztery tytułu mistrzowskie w ostatniej dekadzie) oraz funkcjonują na dużym rynku, konkretnie w San Francisco. Miejsce drugie na liście pokazuje, który z tych czynników jest ważniejszy. Lokata numer dwa należy do New York Knicks (6,6 mln USD), którzy notorycznie zawodzą nadzieje kibiców (ostatni raz wygrali ligę w 1973 r., ostatnie finały to 1999 r.), a mimo to są warci krocie. Powodem również duży rynek lokalny, który skutkuje wyższymi wpływami z praw medialnych od miejscowych nadawców. Skład podium zamykają Los Angeles Lakers (6,4 mld USD), wyprzedzając odwiecznych i lokalnych rywali: Boston Celtics (4,7 mld USD) i Los Angeles Clippers (4,65 mld USD).

Średnia wartość drużyny NBA to 3,85 mld USD, o 35 proc. więcej niż rok wcześniej i 75 proc. więcej niż w 2019 r. Wartości te będą rosły nie tylko za sprawą wspomnianych praw TV, ale innych umów sponsorskich. Od niedawna gracze mają na koszulkach niewielkie reklamy, zaś w tym roku NBA zainaugurowała pierwszy w historii turniej rozgrywany w środku sezonu, który też ma zamiar w przyszłości bardziej monetyzować.

NBA ligą milionerów

Większy zastrzyk pieniędzy automatycznie przeniesie się na wartość drużyn, ponieważ NBA – podobnie jak inne amerykańskie ligi zawodowe – to struktura zamknięta. Liczba drużyn wynosi 30, nie istnieje żadna druga liga, z której można awansować do elity. O ile więc w europejskim futbolu miliarder może zainwestować w klub, który niemal od zera doprowadzi do czołówki, o tyle w amerykańskiej koszykówce jest to niemożliwe. Zostać współwłaścicielem klubu NBA można więc jedynie poprzez odkupienie udziałów od kogoś innego.

Niestety, drużyny NBA nie są spółkami notowanymi na giełdzie, wobec czego fani nie mogą bezpośrednio skorzystać na wzroście ich wartości. Opisywany niedawno przykład notowanych na giełdach europejskich klubów piłkarskich pokazuje jednak, że inwestycja w sport poprzez rynek akcji to niekoniecznie najlepsza inwestycja.

Swoją dolę ze wzrostu wartości NBA otrzymają natomiast sami koszykarze, których wynagrodzenia są precyzyjnie regulowane porozumieniami podpisanymi przez ligę ze związkiem zawodowym (brak takich umów w przeszłości skutkował zawieszeniem rozgrywek). Liczba zawodników NBA to także ograniczone grono (30 zespołów razy kilkunastu graczy, w trakcie sezonu może dochodzić do zmian w standardowym 15-osobowym składzie), wobec czego większa pula pieniędzy rozkłada się na podobną liczbę osób. W sezonie 2023/2024 minimalny kontrakt gwarantowany po raz pierwszy wynosi ponad milion dolarów za rok. Największe podpisywane obecnie 5-letnie kontrakty opiewają na już na ponad 300 mln dolarów, co wynika bezpośrednio ze wzrostu budżetów płacowych drużyn, które z kolei powiązane są z wpływami całej ligi. Przeciwnicy wielkich pieniędzy w sporcie niech lepiej omijają NBA, bo w najbliższych latach doniesień o rekordowych kontraktach będzie jedynie przybywać.

NBA razy 32

Kolejnym wielkim krokiem w rozwoju NBA może być ekspansja ligi polegająca na zwiększeniu liczby zespołów z 30 do 32. NBA rosła już w przeszłości – w nowożytnych czasach liczonych od momentu fuzji z ligą ABA, dołożono w sumie 8 zespołów, z czego ostatni w 2004 r. (byli to wspomniani już Charlotte Hornets, nazywani pierwotnie Bobcats). Dopuszczenie do stołu dwóch nowych zespołów spowoduje przejściowe uszczuplenie zysków obecnych właścicieli, jednak da lidze kolejny impuls do wzrostu. Krok ten może być tym bardziej lukratywny, ze względu na to, że faworytami do otrzymania drużyn NBA są Seattle oraz Las Vegas.

Pierwsze z miast to największa metropolia w USA bez drużyny NBA, choć posiadająca wieloletnie tradycje – funkcjonujący w mieście od 1967 r. Seattle Supersonics w 2008 r. przenieśli się do Oklahomy i zmienili nazwę na Thunder. Stolica hazardu udowodniła w ostatnich latach swój sportowy potencjał, co pokazały przykłady drużyn Golden Knights (hokej) oraz Raiders (futbol amerykański) i Aces (koszykówka kobiet). Według medialnych plotek, zainteresowany udziałami w drużynie z Las Vegas miałby być LeBron James, którego koniec kariery na parkiecie mógłby zbiec się z ekspansją NBA. Na wyrównanie liczby mistrzostw zdobytych przez Jordana może LeBronowi zabraknąć czasu (stan rywalizacji to 4:6), jednak na polu biznesowym rywalizacja trwać może jeszcze przez dekady. Majątek Jordana wyceniany jest na 3,5 mld dolarów, a Jamesa na ok. 1 mld.

Michał Żuławiński, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
inwestycje
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
Michal Zulawinski
KOMENTARZE
(2)
Lbj 23
7 miesięcy temu
Komercha
Dżordan
7 miesięcy temu
Nuda za miliony. Żadnych awansów, żadnych spadków. Każdy wygrywa. Ale do tego potrzeba amerykańskich kibiców.