Prezes PiS zapewnia, że znajdą się dodatkowe pieniądze dla blisko 9 mln emerytów i rencistów. Liczy, że hasło 500+ znowu zapewni zwycięstwo w wyborach. Problem w tym, że to już nie to samo 500+ i nie wiadomo, gdzie znaleźć dodatkowe miliardy, bo budżet jest na minusie, a licznik długu bije.
Kampania samorządowa nabiera tempa, a wraz z nią rozkręca się festiwal obietnic. Do sukcesu PiS w wyborach do parlamentu przyczynił się głównie program 500+ i widać, że politycy partii rządzącej chcą powtórzyć to zagranie.
Prezes Jarosław Kaczyński, ostatnio mniej aktywny, przypomniał o sobie i to od razu zrobił to z przytupem. Przy okazji wizyty we Wrocławiu, gdzie wsparł lokalną kandydatkę PiS na prezydenta, przyznał, że toczą się zaawansowane prace nad specjalnym dodatkiem dla emerytów. Media rozpisują się więc na temat 500+ dla emerytów.
- To jest sprawa, która w tej chwili jest omawiana na posiedzeniach rządu, jest omawiana na posiedzeniach kierownictwa partii rządzącej. Jest teraz zbyt wcześnie, by przedstawić konkretne projekty. Jednak zapewniam, że środki na to się znajdą, że los emerytów będzie poprawiany - zapowiedział prezes Kaczyński, cytowany przez Super Express.
Taka obietnica może przysporzyć PiS-owi około 9 milionów wyborców, bo mniej więcej tyle jest emerytów i rencistów, którzy mogliby liczyć na dodatek. Problem w tym, że to kolejna kosztowna zapowiedź, której sfinansowanie byłoby wielkim obciążeniem dla budżetu. Gdyby 9 milionów emerytów i rencistów miało otrzymać jednorazowo po 500 zł miesięcznie, rząd musiałby znaleźć 4,5 mld zł. A mowa oczywiście tylko o jednorazowym dodatku, a nie stałej, comiesięcznej wypłacie, jak ma to miejsce w oryginalnej wersji programu 500+ dla dzieci.
500+ tylko z nazwy
- 500+ dla emerytów to hucpa polityczna - komentuje zapowiedzi profesor Marian Noga, ekonomista i były członek RPP. - Wielu emerytów, słysząc o 500+ myśli, że będą dostawać 500 zł miesięcznie tak jak dzieci. To hasło wyborcze obliczone na kupienie wyborców - dodaje.
Ekonomista, który sam na taki dodatek mógłby się załapać wskazuje, że zamiast przekupywania wyborców pieniędzmi, rząd powinien spełnić jedną ze swoich obietnic z poprzedniej kampanii i rzeczywiści zapewnić darmowe leki emerytom.
Gdyby przyjąć, że 500+ byłoby dodatkiem comiesięcznym, w skali roku kosztowałoby to państwo 54 mld zł, czego nie udźwignęłyby finanse państwa, nawet mimo najszczerszych chęci prezesa.
No chyba, że takim comiesięcznym 500+ objęci zostali tylko ci emeryci, którzy dostają najmniej pieniędzy. Z danych ZUS wynika, że emerytów otrzymujących poniżej ustawowego minimum na poziomie nieco ponad tysiąca złotych jest niecałe 170 tys. Roczny koszt wypłacania im po 500 zł miesięcznie wyniósłby niemal dokładnie 1 mld zł. W tym przypadku jednak trudno liczyć na spektakularny sukces, bo dodatek trafiłby do niecałych 200 tys. wyborców.
Dotychczas politycy PiS najczęściej wspominali o jednorazowych świadczeniach, które należałyby się każdemu, kto otrzymuje miesięczną emeryturę lub rentę w wysokości od 1 do 2 tys. zł. Takich beneficjentów byłoby około 6 mln, a koszt 500+ w takim przypadku wyniósłby 3 mld zł.
500+ na kredyt
- Rząd znowu bierze się za rozdawanie nieswoich pieniędzy. Co gorsza, nawet tych pieniędzy nie ma - podkreśla profesor Noga.
Już po 8 miesiącach tego roku kasa państwa jest na minusie. Deficyt w budżecie to blisko 900 mln zł - o tyle dotychczasowe wydatki przekraczają dochody.
Na cały rok w ustawie budżetowej założone jest ponad 40 mld zł deficytu, który będzie trzeba pokryć m.in. pożyczając pieniądze i zwiększając zadłużenie. A przypomnijmy, że dług publiczny, a więc także suma wszystkich deficytów z poprzednich lat przekracza już okrągły bilion.
- Na 500 zł dla emerytów znajdą się teraz pieniądze, ale będą je musiały w przyszłości oddać dzieci. Także te, które same pobierają w tej chwili 500 zł. W ekonomii nie ma darmowych obiadów - przypomina profesor Noga.
Może się jednak okazać, że rząd wygospodaruje jednak dodatkowe nawet 7 mld zł. Wszystko w rękach Trybunału Konstytucyjnego, który rozpatrujekontrowersyjny projekt ustawy likwidującej limit składek ZUS, powyżej którego najbogatsi nie płacą składek. W takim przypadku to najbogatsi sfinansowaliby dodatki dla emerytów, co w dużej części społeczeństwa mogłoby wzbudzić opinie o pewnego rodzaju sprawiedliwości społecznej.
- Z punktu widzenia kasy państwa lepiej znaleźć pieniądze w jednej kieszeni i przełożyć do drugiej niż pożyczać pieniądze. Tak na prawdę jednak okres dobrej koniunktury powinniśmy wykorzystać na spłacanie długów. Tym samym lepiej byłoby o te 7 mld zł zmniejszyć deficyt niż przerzucać gdzie indzie - uważa były członek RPP.
Dodaje, że szczyt gospodarczy mamy już najprawdopodobniej za sobą, a za rogiem czai się już wyższa inflacja i nierozsądna polityka socjalna może się później wszystkim odbić czkawką.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl