Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Miało być bezpiecznie, miało być pewnie. Zainwestowali w GetBack oszczędności życia i zostali z niczym

439
Podziel się:

- Państwo co miesiąc zbiera ode mnie haracz w postaci podatków, a nie potrafi zagwarantować podstawowego bezpieczeństwa - opowiada Michał. Oszczędności życia włożył w obligacje GetBack. W papiery wchodzili i doświadczeni inwestorzy, i zupełnie nieświadomi Polacy. Teraz czekają na pomoc.

Osoby, które skusiły się na obligacje GetBack, dzielą się swoimi doświadczeniami i szukają w mediach społecznościowych sposobu na odzyskanie pieniędzy
Osoby, które skusiły się na obligacje GetBack, dzielą się swoimi doświadczeniami i szukają w mediach społecznościowych sposobu na odzyskanie pieniędzy (Marek Konrad/REPORTER)

- Myśli samobójczych nie mam, ale nie jest łatwo pogodzić się ze stratą sporej części oszczędności życia. Przez 20 lat pracowałem po 400 godzin miesięcznie, by móc zapewnić rodzinie spokojną emeryturę a dzieciom spokojną przyszłość. I dałem się wciągnąć jak dziecko w GetBack - opowiada money.pl Michał. Jest przedsiębiorcą, prowadzi firmę w sektorze IT, zatrudnia kilkadziesiąt osób. Woli pozostać anonimowy. Straty się wstydzi, nie chce, by przykleiła się do niego łatka naiwniaka.

Na GetBack wyłożył kilka milionów złotych. Kwoty nie chce podać i to pomimo zapewnień o anonimowości. - Przez pewien czas nie przyznawałem się rodzinie, że jest problem. Ale nie wytrzymałem. To gniotło mnie w środku, musiałem im powiedzieć. I mam ich wsparcie - dodaje.

Jest jednym z prawie 10 tys. inwestorów, którzy wyłożyli pieniądze w spółkę GetBack. I teraz nie mają pojęcia, co stanie się z ich środkami.

Kilka tygodni do dna

Pierwsze informacje o poważnych problemach spółki GetBack, która od debiutu była przedstawiana jako pewna inwestycja, zaczęły pojawiać się w mediach na początku marca. Już w pierwszych dniach miesiąca kurs akcji firmy tąpnął. Z kolei w kwietniu, by ratować wizerunek spółki, kierujący nią Konrad Kąkolewski przekazał informacje o rozmowach z PKO BP i PFR ws. finansowania. Okazały się nieprawdziwe, a Giełda Papierów Wartościowych zawiesiła notowana firmy. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Do akcji wkroczyło państwo.

Zobacz także: Zobacz także: Ofiary ulgi meldunkowej mówią, jak wpadły w pułapkę

Komisja Nadzoru Finansowego opublikowała raport, z którego wynika, że obligacje niespłacone przez GetBack były warte nominalnie 2,6 mld zł. Z grupy 9000 inwestorów indywidualnych, część już straciła wraz z odsetkami przynajmniej 91,6 mln zł - bo tyle w tej chwili są warte niewykupione obligacje. To oni są grupą najgłośniej dopominającą się o swoje prawa i za ich sprawą o problemach firmy zaczyna mówić się jako o aferze Amber Gold 2. I chociaż firma jeszcze nie upadła, to część inwestorów już przewiduje, że pieniędzy nie zobaczy. Wartość niewykupionych obligacji będzie rosła, o ile GetBack nie znajdzie recepty na problemy.

GetBack złożył posiadaczom obligacji zapewnienie, że zwróci 65 proc. środków. Reszta zostanie przekonwertowana na akcje. Pieniądze mają dostać w ratach. W poniedziałek rezygnację z funkcji przewodniczącego rady nadzorczej firmy Kenneth William Maynard. Pełnił też obowiązki prezesa zarządu. Nie sposób przewidzieć, czy oferta jest aktualna.

- Mam żal do siebie, że dałem się namówić. Mam żal do państwa, że jak zwykle zaczęło działać, gdy giełdowa spółka była już na krawędzi. Mam też pretensje do banku, który mnie w to wciągnął - opowiada.

Był tzw. klientem prestiżowym. Przez lata słyszał kolejne propozycje inwestycji, ale konsekwentnie odmawiał. Aż koniec końców uległ. Zapowiedział, że żadne ryzykowne sprawy go nie interesują - do tej pory wystarczały mu lokaty i obligacje Skarbu Państwa. Czasami kierował część środków w papiery instytucji finansowych. - Tak dużych, że ich upadek nie wchodził w grę. I właśnie tak został przedstawiony GetBack. Firma stabilna, o dużym kapitale i potencjale. Nie mogła upaść, bo wyśmienicie sobie radzi - opowiada. Usłyszał formułkę o możliwym ryzyku. Ale zaufał.

Nie jest żadną tajemnicą, że większość papierów spółka sprzedawała w ofertach prywatnych. Te zgodnie z przepisami mogą być kierowane do nie więcej niż 149 wskazanych imiennie inwestorów. I tak się właśnie działo. Tylko, że seriami.

- Jak dziś patrzę na to z dłuższej perspektywy, to mam wrażenie, że pracownicy banku przez długie miesiące mnie urabiali, bym w końcu wdepnął w tę sprawę. Bank zapraszał mnie na spotkania dotyczące dziedziczenia majątku, a próbował tylko zdobyć moje zaufanie. I w końcu wcisnął mi te obligacje. A ja je wziąłem - dodaje. I jak zapewnia - słyszał wielokrotnie, że to alternatywa dla lokaty.

Gdy pojawiły się problemy, zadzwonił do niego były doradca z banku. Poinformował, ale pomóc nie mógł. I w banku też pomóc nie chcieli, bo to już nie ich sprawa.

Podczas rozmowy Michał brzmi rzeczowo. Doskonale zdaje sobie sprawę i z mechanizmów funkcjonowania na rynku, i z tego, dlaczego GetBack właśnie walczy o przetrwanie. I trudno zrozumieć, dlaczego postanowił zainwestować tak ogromne pieniądze. W tej chwili organizuje sobie pomoc prawną. I już zwraca uwagę, że do poszkodowanych zaczynają się odzywać podejrzane kancelarie prawne.

- Żądają ogromnych prowizji, chociaż nie oferują żadnej pomocy. Za byle pisma chcą wycisnąć jak najwięcej. Zleciały się już sępy i z pewnością będą atakować tych, którzy stracili - opowiada.

Niedoświadczeni też tracili

Ale po obligacje GetBack sięgali nie tylko wykształceni i dobrze zorientowani inwestorzy. Wpadli też najmniejsi. Oni - jak tłumaczą - mieli słyszeć, że obligacje pewnej spółki są dużo lepsze niż lokata bankowa.

- Jestem ogromnie poszkodowaną kobietą. Samotnie wychowuję córkę. Do banku przyszłam założyć lokatę i zdeponować oszczędności pokoleń za sprzedaż działki. I usłyszałam, że lepszą opcją są obligacje GetBack - opowiada pani Agata. Wysłała wiadomość za pośrednictwem formularza na stronie dziejesie.wp.pl. Nie pisze, ile straciła. Wskazuje za to konkretnie przez kogo – doradców w banku.

- Bankier zapewniał, że mam 100 proc. gwarancji bezpieczeństwa. Pokazywał mi nawet, że sam zainwestował, że mama i brat zainwestowali. Nie informował mnie, że to ryzykowna inwestycja. A ja powiedziałam, że skoro daje mi 100 proc. bezpieczeństwa, to niech zakłada. I założył - opowiada. W tej chwili szuka wsparcia prawnego. - Zostałam oszukana - dodaje.

Jak dowiedział się money.pl, poszkodowani postanowili założyć stowarzyszenie, które będzie reprezentować ich interesy. W ten sposób uzyska prawo do włączenia się jako obserwator w proces restrukturyzacyjny. A nic nie sprzyja uczciwemu wyjaśnieniu sprawy lepiej niż pilne patrzenie na ręce decydentom. Dotychczas bowiem żaden z poszkodowanych jeszcze nie miał szansy zapoznać się z wnioskiem GetBack skierowanym do sądu.

W tle sprawy zaczynają być widoczne kolejne problemy. Tym razem banków, które oferowały obligacje spółki. Chodzi nie tylko o tzw. misseling, czyli celowe wprowadzanie klientów w błąd lub wykorzystywanie ich niewiedzy. Coraz częściej poszkodowani wskazują na daty i godziny składanych im propozycji. Wynika z nich, że mogło dojść do wycieku bądź nielegalnego przekazania danych osobowych. Zdarzało się bowiem, że oferty z nazwiskami i numerami PESEL klientów były datowane na kilka dni przed pierwszym kontaktem konsultantów z nimi.

Miały miejsce już pierwsze spotkania osób z obligacjami. - Relacje były zadziwiająco podobne, co wskazuje na to, że główni dystrybutorzy obligacji, stosowały niemal identyczne techniki sprzedażowe. Sprzedawcy najczęściej nakłaniali do nabycia obligacji osoby posiadające lokaty bankowe, informując o lepszym oprocentowaniu oraz zapewniając o bezpieczeństwie inwestycji i dobrej kondycji finansowej emitenta - wyjaśnia Piotr Sułek, który organizuje stowarzyszenie i współprowadzi grupę w mediach społecznościowych.

- Obligatariusze mogą korzystać z prawa chroniącego konsumentów, jeśli byli wprowadzani w błąd przy zakupie obligacji. Osoby dołączające do grupy wypełniają ankietę, która pozwoli ustalić miejsca zakupu oraz osoby sprzedające - dodaje.

- Rozmowy ze sprzedawcami były indywidualne, brakuje świadków, którzy potwierdzą, jak nakłaniano do inwestycji i jakich informacji udzielano, a co ukrywano przed klientami. Precyzyjnie grupując obligatariuszy mogących wzajemnie świadczyć o tym, co usłyszeli od sprzedawcy przed nabyciem obligacji, wykażemy, czy sprzedaż zorganizowano w sposób wskazujący na zorganizowany misselling - dodaje Piotr Sułek.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(439)
mar
6 lat temu
Glupota nie zna granic
ola
6 lat temu
kto normalny kupuje akcje czy obligacje firmy windykacyjnej......
ad
6 lat temu
kolejna piramida finansowa podobnie jak inne windykacyjni zlodzieje dorabiajacy sie na ludzkiej krzywdzie
bułeczka
6 lat temu
mało jest krajowych pewnych banków a chce się pchać w obce to są skutki." najbliższa ciału koszula"
4
6 lat temu
Po 400 godzin miesięcznie?
...
Następna strona