Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jacek Frączyk
Jacek Frączyk
|
aktualizacja

Pięć zwiastunów kryzysu. Zwiększanie wydatków budżetu to nieostrożność

205
Podziel się:

Największe kraje świata skupują złoto, brexit i wielka niepewność, kłopoty najbogatszych. Pojawiły się znaki wskazujące, że nadchodzi kryzys. Może się okazać, że za jakiś czas trzeba będzie zapomnieć o 500+. Oto pięć znaków wskazujących, że najgorsze przed nami.

Kiedyś spadać musi. Przez ostatnie lata powstrzymywał przed kryzysem dodruk pieniądza
Kiedyś spadać musi. Przez ostatnie lata powstrzymywał przed kryzysem dodruk pieniądza (PAP/EPA, PAP/EPA)

Przed spowolnieniem gospodarczym w czwartym kwartale uratowało Niemcy wydanie 20 mld euro z pieniędzy budżetowych. Tylko dzięki temu nie można jeszcze formalnie mówić o "recesji", ale używa się słowa "stagnacja".

Zwał jak zwał, ale ewidentnie coraz trudniej rozwijać się gospodarkom, mimo zasilania super tanim pieniądzem przez banki centralne. Stymulacja, która ratowała świat po ostatnim kryzysie finansowym, teraz przestaje działać.

Coraz więcej sygnałów wskazuje, że świat przygotowuje się na scenariusz spowolnienia, a być może nawet kryzysowy. Podajemy pięć z nich. Kolejność przypadkowa.

Zobacz też: Polska gospodarka spowalnia. Czy będzie "miękkie lądowanie"?

  1. Warren Buffet nie ma czego kupować na rynku

Jak ostatnio pisaliśmy, guru inwestorów z całego świata, czyli Warren Buffet, który z nic nie znaczącego producenta tekstyliów, firmy Berkshire Hathaway, skutecznymi inwestycjami giełdowymi zrobił giganta, twierdzi, że nie ma już czego kupować na giełdzie. Duże firmy, na które od lat skutecznie poluje są już za drogie. Po prostu przepełnione tanim pieniądzem fundusze inwestycyjne zbierają wszystko z rynku. I to po takich cenach, które guru uznaje za nieatrakcyjne.

Od trzech lat Buffet nie kupił żadnej wielkiej firmy, a transakcje rzędu miliarda dolarów uznaje się za drobiazgi. To nie pierwszy już raz w historii, gdy Buffet przestał inwestować.

W 1969 roku pisał w liście do akcjonariuszy o braku dobrych celów do inwestowania - podobnie jak w liście z ostatniej soboty. Pod koniec lat 90. unikał zaangażowania w spółki technologiczne, a w połowie pierwszej dekady XXI wieku też wycofywał się z rynku. Za każdym razem wyprzedzało to problemy w światowej gospodarce.

Buffet szykował gotówkę i wchodził na rynek dopiero wtedy, gdy spółki były "tanie jak barszcz". To znaczy wtedy, gdy nikt już w mediach finansowych nie odważał się pisać, że może już czas na odbicie po długich spadkach i że każde złe się kiedyś kończy.

  1. Złoto robi się popularne

Banki centralne skupiły w ubiegłym roku 424 tony złota. Nie jest to może rekord ostatnich lat, ale też i skończył się czas pierwszej dekady XXI wieku, kiedy złoto było wyprzedawane.

Polski NBP zakup 26 ton złota od lipca do października ubiegłego roku tłumaczy proporcjami rezerw walutowych, przy umacniającym się dolarze. Trzeba było dokupić złoto, żeby dolar nie zdominował za bardzo rezerw.

Bardzo duże ilości skupowała Rosja. W pięć lat zgromadziła ponad tysiąc ton złota, z czego 274 tony w ubiegłym roku. 800 ton w cztery lata to dorobek Chin, choć tu zaufanie jest ograniczone, czy Państwo Środka podaje prawdziwe informacje i nie zaniża danych. Dokupuje Kazachstan, Turcja a w ubiegłym roku dołączyły Indie.

Złoto to doskonały walor na czas kryzysu. Prawdziwa bezpieczna przystań. W środę płacono 1325 dol. za uncję - w bieżącym roku jego cena poszła w górę o 2,9 proc.

Niby niewiele, ale tu rolę odgrywa jeszcze zachowanie się dolara. Złoto zachowuje się zwykle odwrotnie do amerykańskiej waluty. Gdy ta się umacnia, to atrakcyjność złota słabnie. I odwrotnie. A ostatnie wstrzemięźliwe nastawienie Rezerwy Federalnej odnośnie dalszych podwyżek stóp procentowych właśnie złoto umacnia.

Kwestia dolara to zresztą może być wyjaśnienie, po co właściwie banki centralne świata skupują złoto. W przypadku NBP - wiadomo. Ale pozostałe? Być może szykuje się atak na hegemonię dolara w światowych rozliczeniach. Ustalenie parytetów walutowych do złota dla rubla i juana może przegrupować sposób zawierania transakcji np. na rynku ropy.

  1. Brexit i amerykańskie cła na Chiny, czyli granice celne wracają

Brexit już za miesiąc i w Europie znowu pojawić się mogą granice celne. Z powodów prawdopodobnie prestiżowych, tj. żeby nie zachęcać następnych krajów do opuszczania Unii, władze Europy negocjowały twardo z Wielka Brytanią warunki rozstania. W rezultacie zanosi się na "twardą" wersję rozstania, bo złych warunków nie akceptuje parlament królestwa.

Trochę dziwna jest ostrość stanowiska unijnych notabli, zważywszy na dużą nadwyżkę, jaką Europa kontynentalna notuje w handlu z Wyspami. Zjednoczone Królestwo jest zresztą czwartym największym importerem na świecie i największym w Unii Europejskiej. W ubiegłym roku sprowadzono tam towary o wartości 641 mld funtów i mimo spadków waluty trend do kupowania za granicą więcej, niż się wyeksportowało, wcale nie wyhamowuje.

Na wprowadzeniu granic celnych stracą najwięcej Irlandia, Belgia i Holandia, eksportujące 7-8 proc. PKB do Wielkiej Brytanii. Mocno poszkodowane będą też Niemcy. Polska wysyła tam towary o wartości 3 proc. PKB.

A to nie koniec nowych barier, tworzących się między państwami. Przez lata uprzywilejowane w handlu z USA Chiny rozwijały fabrykę świata. Nierównowaga w obrotach zagranicznych między Stanami Zjednoczonymi a Krajem Smoka była gigantyczna. Na korzyść Chin. Powodem są m.in. bariery w dostępie do chińskiego rynku i manipulacje juanem. Nowy prezydent USA postanowił to wszystko "załatać" cłami.

Po serii podwyżek w ubiegłym roku, 1 marca miał paść decydujący cios, powalający przeciwnika na kolana. Trwają negocjacje i nawet zostały przedłużone, co zadowoliło rynki finansowe, dając nadzieję na załagodzenie sporu. Ewentualne podwyższenie z 10 do 25 proc. ceł na chińskie towary o wartości 200 mld dol. przekierowałoby strumienie handlowe i dostaw na świecie.

Tak czy inaczej, już wprowadzone cła naruszają światowy porządek ostatnich lat. Chińczycy przestali kupować na potęgę niemieckie samochody, do których części produkuje się w Polsce. I to główny powód zwijania się niemieckiej machiny gospodarczej.

Powrót granic celnych tam, gdzie ich jeszcze niedawno nie było, to obciążenie gospodarki po dwóch stronach "konfliktu". I problem dla całego światowego wzrostu gospodarczego. O ile w ogóle taki będzie.

  1. Ceny giełdowe w USA za wysokie

O Stany Zjednoczone teoretycznie można być chwilowo spokojnym, gdyby wierzyć wycenom największych banków inwestycyjnych. Wzrosty akcji z indeksu S&P500 idą w parze z rosnącymi zyskami, więc nie jest to ruch na wyrost.

Średnia cena akcji porównana z zyskiem za 2018 rok 27 lutego dawała wskaźnik P/E 21,34 dla S&P500, czyli rocznie przeciętna spółka zyskami zwraca około 5 proc. zainwestowanego na giełdzie kapitału. Gdyby jednak uwzględnić prognozy na 2019, to wskaźnik zbliża się do 16 - czyli zwrot około 6 proc.

Problem w tym, że ostatnio prognozy analityków dla spółek coraz bardziej idą w dół. Nie można więc za bardzo przywiązywać się do obecnych przewidywań. Do tego USA to… USA. Tam na zyski podziałało radykalne obniżenie podatków w ubiegłym roku. Więcej cięć pewnie nie będzie. Czy jest jeszcze para w gospodarce, która może wyprodukować większe zyski?

Do tego akcje amerykańskie są obecnie najdrożej wycenione na świecie, nawet jeśli brać pod uwagę prognozy zysków. Te w strefie euro, Wielkiej Brytanii, czy Japonii są o jedną czwartą tańsze, tj. wskaźnik P/E dla zysków prognozowanych jest na poziomie 12,4-12,6. Na rynkach rozwijających się nawet o 30 proc. tańsze (P/E 11,5). Jak długo inwestorzy będą wierzyć w Stany? Jeśli spółki nie będą przebijać obniżonych prognoz może się zrobić niewesoło.

  1. Marne dywidendy

Nie tylko same ceny giełdowe, ale i kapitał, który płynie ze spółek do akcjonariuszy, stopniowo się kurczy. Tj. kurczy się w zestawieniu z ceną akcji. Dywidendy nie dotrzymują kroku rosnącym kursom.

Inwestujący w S&P500 otrzymywali ostatnio dywidendę w kwocie około 1,9 proc. ceny akcji. W historii bywało już niżej, np. w latach 1997-2007. Potem był globalny kryzys finansowy.

Średnia światowa poziomu dywidend to według wyliczeń Morgana Stanleya 2,59 proc.

Co rządy mogą jeszcze zrobić?

Po ostatnim kryzysie finansowym rynek ratowany był dodrukiem pustego pieniądza i niskimi stopami procentowymi. Co jednak, jeśli i to przestanie dawać wzrost gospodarki? Praktyka Japonii wskazuje na możliwość takiego scenariusza i stagnację przez lata.

A jest przecież ryzyko, że zbyt wiele łatwego pieniądza zostanie zaangażowane ze zbyt dużym ryzykiem, w wątpliwe przedsięwzięcia - co sugeruje Buffet. Spektakularne upadłości? Kryzys może walić do bram.

Rządy mają w ręku jeszcze potencjalnie jeden mechanizm - obniżanie podatków. Czyli powtórzenie manewru Trumpa. Ale nie można zapominać, że takie coś skończyć się może rosnącymi deficytami budżetowymi… Tym większymi, jeśli rządy nie będą chciały obniżać wydatków.

Niektóre kraje jak Japonia, Grecja, Włochy, Francja czy nawet USA nie mają już specjalnie potencjału na wzrost długu. Dlaczego? Bo w przypadku dwóch pierwszych z wymienionych dług jest już na poziomie dwukrotności PKB, a w pozostałych przypadkach ponad 100 proc. PKB.

Gdyby nabywcy obligacji przestali się zgadzać na super niskie odsetki, ale zażądali, powiedzmy o 1 proc. wyższych, to Japonia i Grecja musiałaby wyciągnąć z gospodarki 2 proc. PKB w podatkach, żeby zaspokoić wierzycieli samymi odsetkami. Dla Włoch, Francji i USA skończyłoby się to wzrostem podatków o 1 proc. PKB.

Problem może też być w Polsce. Raz dane 500+ może być trudno zabrać. A całe nowe wydatki państwa - około 40 mld zł, z czego 21 mld zł na 500+ na pierwsze dziecko - są przecież możliwe do bezpiecznego sfinansowania tylko dzięki wzrostowi gospodarczemu i likwidacji luki VAT. Lukę już zalepiono, czyli pozostaje liczyć na wzrost gospodarczy. Kolejne lata pod tym względem powinny być bardziej chude.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

gospodarka
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(205)
yonasz444
5 lata temu
kryzys to już fakt. U mnie po bardzo pracowitym 2017 i 2018r w styczniu i lutym nagły zastój Ludzie nie maja co robić . Wysyłam na przymusowe urlopy . Branża metalowa. Ale kryzys można było zauważyć na początku stycznia jak ludzi było znacznie mniej w sklepach itd. Oto mamy cud morawieckiego i kaczki.
jojo
5 lata temu
Chory tekst ! Nie ma o czym pisać ???
Marek.
5 lata temu
W tej gazecie uprawia się czarnowidztwo , sianie niepokojów. Takie mają zadanie, aby mącić wodę. Wiele razy ci psełdo ekonomiści przewidywali katastrofy a wychodziło zupełnie co innego. Jak by wróciło peło, na pewno byłoby super, tylko komu?
łoś
5 lata temu
Ja sadze, że przywódcy innych krajów powinni brać przykład z naszych guru ekonomii - Kaczyńskiego, Szydło i Morawieckiego - wystarczy dać ludziom na świecie wszystkim 500+ na każde dziecko i wszystkim emerytom 13-tkę, - i tak już zawsze !!! Co 2-3 lata ewentualnie podwyzszać kwoty o 20%. Wszyscy beda sie super rozwijać, będa szczęśliwi, gospodarki będą kwitnąć a na świecie szybko z 8 miliardów zrobi sie 10. To takie proste...
sztucznie nap...
5 lata temu
sztucznie napędzie rynku...jaja robi sobie zyd teraz z usa ..... jak w komunie będzie ocet na pułkach reszta na kartki ale jaja
...
Następna strona