Trwa ładowanie...

Cmentarny biznes na nielegalu. Mandat można wliczyć w koszty

Sezon na nielegalny handel pod cmentarzami można uznać za otwarty. Postanowiłem na własnej skórze sprawdzić, czy mimo kar jest on opłacalny. Maksymalna kara to 500 złotych. Zyski przekraczają 1 000 zł dziennie.

d3yww9h
d3yww9h

Prowokację zaczynam od szybkich zakupów. W bagażniku ląduje kilka zgrzewek zniczy o różnych kształtach i wielkościach oraz 6 doniczek chryzantem. Za całość płacimy 427 złotych.

Najtańsze znicze kupuję po 84 gr za sztukę. Sprzedam je po 3 zł/szt. Najdroższe są kwiaty. Jedna doniczka kosztuje mnie 12 złotych. Początkowo będę je sprzedawał za 18 zł. Później obniżę cenę o 3 złote.

Trudno o miejsce

Przed cmentarz na warszawskim Ursusie dojeżdżam po godz. 8 rano. Jest już za późno, by zająć najlepsze miejsca. Pod murem nekropolii miejsca zajęli handlarze, którzy za nie zapłacili. Rozmawiać nie chcą, ale nie próbują mnie niepokoić. Ustawiam się przy parkingu.

- Po ile te kwiaty? - pyta starszy mężczyzna, zanim jeszcze zdążę wyjąć cokolwiek z bagażnika.

d3yww9h

- 18 zł - odpowiadam, wycinając z tektury tabliczki, na których zapiszę ceny.

Potencjalny klient odchodzi do konkurencji i już nie wraca. Kupił taniej. Muszę zmienić politykę cenową.

Ruch duży, klientów mało

W ciągu dwóch godzin sprzedaję kilka zniczy, cztery wkłady i trzy doniczki kwiatów. Te ostatnie mają największe wzięcie.

- Zobacz, Krysia, jakie ładne. Te fioletowe - mówi starsza pani do swojej towarzyszki, przechodząc obok mojego straganu. - No ładne, ale dziś nie kupimy. Zwiędną do czwartku - mówi druga pani.

d3yww9h

- Będzie pan jutro? - pyta mężczyzna wracający z cmentarza. - Te białe mi się podobają, ale dzisiaj się nie zabiorę - tłumaczy. Ma ze sobą wiadro, szczotkę, kilka ścierek i płyn do czyszczenia pomników.

Choć ruch przy cmentarzu jest duży, większość potencjalnych klientów tylko się rozgląda. Większość ma ze sobą sprzęt do sprzątania grobów. Na zakupy przyjdą za kilka dni.

Przy swoim prowizorycznym straganie stoję przez cztery godziny. Z nudów obserwuję samochodowe szachy, które rozgrywają się na maleńkim parkingu. Miejsc jest zdecydowanie mniej niż chętnych. Kluczem do zwycięstwa okazuje się agresywna gra w środku pola i zdobycie inicjatywy. Przydaje się też klakson.

d3yww9h

Mandat? Mało prawdopodobne

Pierwsze zgłoszenie o tym, że handluję nielegalnie, trafia do straży miejskiej o godz. 10:27. 9 minut później, obok mojego stanowiska przejeżdża radiowóz. Strażnicy patrzą w moją stronę, widzą rozstawiony towar i karteczki z cenami, ale nie reagują.

Półtorej godziny później obok cmentarza przejeżdża kolejny radiowóz. I jeszcze jeden. Nikt mnie nie niepokoi.

d3yww9h

Kolejne zgłoszenie trafia do straży miejskiej około godz. 12. O 13, gdy zabieram się do zwinięcia interesu, podjeżdża do mnie patrol.

- Dzień dobry, straż miejska miasta stołecznego Warszawy. Ma pan zezwolenie na handel? - pyta strażnik.

Nie mam. Dostaję mandat.

I tak się opłaca

Strażnicy zorientowali się, że mój cmentarny biznes to prowokacja. Mimo to, mandat dostanę. Ale zamiast 100 złotych, 50.

- Dlaczego nie 500? Według taryfikatora to najwyższa kwota, jaką można zapłacić - pytam.

WP.PL
Źródło: WP.PL, fot: Witold Ziomek

- Bo się łatwiej pisze. Wie pan, pięćset, albo pięćdziesiąt, to trzeba umieć napisać. A sto to tylko trzy literki - żartuje strażnik. - A tak na poważnie, taka jest przyjęta zasada. Jak ktoś jest spokojny, grzeczny, nie robi awantury i przyjmuje mandat, to nie daje mu się najwyższej kary. Jak jest trudny, to dostanie więcej.

d3yww9h

Sto złotych mandatu to mniej niż koszt dzierżawy miejsca na stoisko pod bramą cmentarza. 1, 2 i 3 listopada, za możliwość handlu w takim miejscu trzeba zapłacić kilkaset złotych.

Gdybym sprzedał całą zawartość bagażnika, odliczając koszty zakupu towaru, miałbym w kieszeni prawie 1000 złotych. Nawet gdyby uznać, że otrzymanie takiego mandatu jest równie pewne, jak śmierć i podatki, nielegalny handel wciąż się opłaca.

- Oczywiście, że się opłaca. Nawet, jakbyśmy panu 500 wypisali - przyznaje strażnik. - Ale co my mamy zrobić? Tylko tyle możemy.

d3yww9h

Sposoby na to, by mandatów nie płacić, też się znajdą. Wystarczy zatrudnić podwykonawcę.

- Niektórzy handlarze robią tak, że biorą osobę bezdomną, z dowodem i stawiają przy takim stoisku. Płacą jej grosze - opowiada strażnik. - Mandat możemy wystawić tylko temu "słupowi". On go i tak nie zapłaci, bo jest nieściągalny. Dla handlarza to czysty, bezpieczny zysk.

W ostateczności: zarekwirować towar

27 października warszawska straż miejska rozpoczęła akcję wzmożonych kontroli przycmentarnych targowisk. Od soboty do wtorku strażnicy wystawili 11 mandatów. 6 drobnych handlarzy pouczyli i wezwali do opuszczenia zajmowanego miejsca.

Oprócz mandatów, strażnicy mają jeszcze jedną możliwość walki z nielegalnym handlem. Finansowo znacznie bardziej bolesną.

- Jeśli mimo wezwania handlarz nie opuszcza zajmowanego miejsca, możemy zarekwirować towar - mówi Sławomir Smyk z warszawskiej straży miejskiej. - Podjeżdża wtedy specjalny samochód, do którego pakuje się to, co jest na straganie i zawozi do magazynu. Później sprawę przejmuje sąd. To on decyduje, czy towar będzie zwrócony, czy przepadnie.

Jak twierdzi biuro prasowe straży, nielegalny handel przy warszawskich cmentarzach udało się już prawie zlikwidować. Prawie, bo w interesie zostały tzw. mafie.

- To są zorganizowane grupy handlarzy - wyjaśnia Sławomir Smyk. - Takie, które wykorzystują m.in. osoby bezdomne, czy obcokrajowców.

- Czy straż ma wystarczająco dużo prawnych możliwości, żeby z takim zjawiskiem walczyć? - pytam.

- Robimy to, na co pozwalają nam przepisy - odpowiada Sławomir Smyk. - Nie naszą rolą jest ich ocen

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

d3yww9h
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3yww9h