W ciągu trzech dni starć na ulicach Bangkoku między opozycją a wojskiem zginęło 35 ludzi, w tym jeden żołnierz - poinformowała służba zdrowia w Tajlandii, aktualizując bilans ofiar.
Jest też 244 rannych, wśród nich sześciu obcokrajowców.
_ - Są dwie kolejne ofiary śmiertelne z ostatniej nocy, żołnierz i manifestant _ - powiedział cytowany przez AFP przedstawiciel tajlandzkiego pogotowia ratunkowego. 31-letni wojskowy zmarł w szpitalu od ran odniesionych w czasie patrolowania dzielnicy handlowej Silom.
Fotoreporter agencji Reutera donosił o ostrych starciach nocnych w okolicach luksusowego hotelu Dusit Thani w tej samej części miasta. Właśnie tam _ czerwone koszule _ wzniosły jedną ze swych barykad.
_ - Wszystkich ewakuowano z pokoi i goście spędzili noc w piwnicy _ - mówił fotoreporter. Jak dodał, na ulicy padło wiele strzałów. Lokalne media informowały też o wybuchach granatów.
Protesty powoli wychodzą też poza stolicę; akty przemocy notowano na północy i północnym wschodzie. W niedzielę stan wyjątkowy władze ogłosiły w pięciu dalszych prowincjach. Obowiązuje on w sumie 22 regionach kraju i przewiduje m.in. zakaz zgromadzeń z udziałem więcej niż pięciu osób i szerokie uprawnienia wojska.
W prowincji Ubon Ratchathani demonstranci palili na drogach opony. Jedna z grup próbowała wedrzeć się do bazy wojskowej, ale rozpierzchła się, gdy żołnierze oddali strzały ostrzegawcze.
Uliczne protesty reprezentujących uboższe grupy ludności wiejskiej _ czerwonych koszul _ trwają od połowy marca. Demonstranci domagają się, by premier Abhisit Vejjajiva natychmiast ustąpił ze stanowiska. Chcą też rozwiązania parlamentu i przedterminowych wyborów.
Tymczasem w szpitalu w Bangkoku zmarł w poniedziałek generał Seh Daeng, raniony w głowę przed kilkoma dniami przez snajpera strateg wojskowy opozycjonistów - poinformowała tajlandzka służba zdrowia.
Generał zawieszony w obowiązkach od stycznia, nie ukrywał w ostatnich dniach, że nie akceptuje rządowego planu wyjścia z kryzysu; zaczął popierać _ czerwone koszule _.
Zarzucano mu dowodzenie oddziałami paramilitarnymi opozycji. Postrzelono go w czwartek w czasie rozmowy na barykadach z zagraniczną prasą.
W towarzyszących protestom aktach przemocy zginęło od 10 kwietnia co najmniej 64 ludzi, w większości cywilów.
Władze Tajlandii potwierdziły w niedzielę, że będą kontynuować tłumienie zamieszek. Jakakolwiek przerwa w akcji nie jest potrzebna, gdyż wojsko _ nie używa broni do działań przeciwko cywilom _, lecz zwalcza wyłącznie _ terrorystów _ znajdujących się w szeregach demonstrantów - oświadczył rzecznik rządu Panitan Wattanayagorn.
Rzecznik odrzucił również wysuwany przez _ czerwone koszule _ postulat mediacji ONZ w konflikcie, wskazując, iż nie ma to sensu w odniesieniu do wewnętrznych spraw suwerennego państwa.