Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

SĄD - Sprzedawcy Zeptera idą do sądu. Menedżerka pod lupą śledczych

0
Podziel się:

Prokuratura Poznań-Grunwald zdecydowała o wszczęciu postępowania przygotowawczego w sprawie domniemanych fałszerstw, do których miało dochodzić w poznańskim oddziale firmy Zepter przy ul. Grunwaldzkiej. - Wydałam już takie polecenie policji - powiedziała nam prokurator Magdalena Czuszke.

SĄD - Sprzedawcy Zeptera idą do sądu. Menedżerka pod lupą śledczych

Praca na umowę zlecenie bez szans na etat i harówka, żeby utrzymać się z prowizji od tego, co uda się sprzedać - dla akwizytorów i sprzedawców to chleb powszedni. Związanie się z firmą bazującą na sprzedaży bezpośredniej (czyli nie w sklepie, a na spotkaniach z klientem) może się też skończyć uzależnieniem emocjonalnym, o co oskarżano swego czasu Amway. Ale oddawanie przełożonemu połowy zarobionych pieniędzy „do kieszeni”? – Właśnie to spotkało nas, kiedy sprzedawaliśmy artykuły medyczne firmy Zepter – twierdzą byli sprzedawcy z Poznania. I występują przeciwko menedżerce, która „połówki” prowizji im zabierała, do sądu. Zbuntowanych sprzedawców jest sześcioro. Ich historie są podobne. – Sprzedawałyśmy lampy do terapii światłem – opowiadają trzy z nich, Izabela Sós, Honorata Splitt-Heppel i Monika Piotrowska. – Powiemy o wszystkim pod nazwiskami i pokażemy swoje twarze, bo nie mamy nic do ukrycia – dodają. Kobiety trafiły do poznańskiego oddziału Zeptera w różnym czasie, ale wszystkie pracowały z tą samą
menedżerką. Miały jedno zadanie – sprzedać jak najwięcej kosztujących od 2 do kilkunastu tys. zł za sztukę lamp leczących różne schorzenia (odleżyny, wysypki, otarcia, łuszczycę czy trądzik)
. Od każdej transakcji dostawały prowizję. Ale, żeby lampę sprzedać, trzeba klienta przekonać, co robi się na specjalnych pokazach. Potencjalny klient musi jednak najpierw na taki pokaz przyjść. – Kiedy rozpoczynałyśmy współpracę, mówiono nam, że to firma umawia klientów na pokazy – opowiadają Sós, Splitt-Heppel i Piotrowska. – I faktycznie, klientów zapraszały telemarketerki, ale… nie wiedzieć dlaczego, to my musiałyśmy im płacić. I to z kieszeni, bez żadnych pokwitowań! Tak to działało – mówią. Kobiety przekonują, że w umowach, które podpisywały z firmą, nie ma słowa o tym, że sprzedawcy muszą płacić za zapraszanie ludzi na pokazy. Przejrzeliśmy umowy – mają rację. Ale za umawianie klientów nie zawsze trzeba było płacić z własnej kieszeni. Z pomocą przychodziła bowiem wspomniana menedżerka. – Zapewniała nam klientów na
pokazy. Jednak za ten „luksus” przychodziło nam słono płacić – opowiadają nasze rozmówczynie. I tłumaczą: – Po tym, jak podpisaliśmy z którymś z tak umówionych klientów umowę, musieliśmy oddać menedżerce połowę prowizji!

wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)